Jeśli nie Real, to kto? Może...

Fot. Trafnie.eu

We wtorek rusza nowy sezon Ligi Mistrzów. Na pewno bogaci staną się jeszcze bogatsi. Dużo bogatsi. Nie są to bowiem rozgrywki, na których można stracić.

Stracić można wiele, jak się za wcześnie odpadnie. Za sam udział w fazie grupowej każdy klub dostaje 8,6 miliona euro. Później jeszcze dodatkowo za każdy remis pół miliona, a milion za zwycięstwo. Kolejne fazy są punktowane dodatkowo, a triumf w finale wyceniono na 10,5 miliona.

Trzeba się pogodzić z faktem, że to Liga Mistrzów różnych prędkości. Coraz większej różnicy prędkości. To cena za pomysł Michela Platiniego, ułatwiający dostępu do rozgrywek drużynom z gorszej połowy piłkarskiej Europy, czyli także Polski.

W fazie grupowej maksymalnie rozpędzą się, na przykład, Ludogorec czy Malmo FF. Dla nich sam udział w LM jest jak występ w czerwcowym finale w Berlinie. Trzeba ugrać (zarobić!) ile się da. Za rolę tła dla wielkich i tak dostaną królewską odprawę. Liczenie na coś więcej byłoby raczej naiwnością.

Później spróbują wrzucić piąty bieg ci, dla których planem minimum jest wyjście z grupy. Na takich wygląda mi choćby Porto czy Athletic Bilbao. A dopiero na końcu zaczną się rozpędzać giganci, starający się wcześniej jak najmniejszym nakładem sił zaliczyć to, co konieczne, by grać dalej.

Grono drużyn zdolnych do walki o puchar nie jest zbyt liczne. Należy zadać sobie od razu pytanie – jeśli nie Real to kto i dlaczego? Pierwszego kandydata na zwycięzcę wytypowano bowiem jeszcze zanim jakakolwiek licząca się liga w Europie zaczęła rozgrywki w nowym sezonie. Już wtedy z Madrytu zaczęły dochodzić wieści, że Real ma zdobyć sześć (komplet) trofeów - Superpuchar Europy, Superpuchar Hiszpanii, klubowe mistrzostwo świata, mistrzostwo i Puchar Hiszpanii, a na końcu jeszcze Puchar Mistrzów.

Zupełnie bez sensu powtarzali to sami piłkarze, szczególnie po zdobyciu Superpucharu Europy, niepotrzebnie dokręcając sobie śrubę. Muszę przyznać, że w meczu z Sevilla w Cardiff wypadli efektownie, że trzy miesiące wcześniej wygrali Ligę Mistrzów walcząc w finale jeszcze efektowniej. Ale chyba trochę poniosła ich wyobraźnia z tymi sześcioma trofeami. Otrzeźwienie przyszło szybko, bo już w Superpucharze Hiszpanii, w którym Atletico wzięło rewanż za porażkę w maju w Lizbonie.

Na razie Real ma problem ze zdobyciem punktu w krajowej lidze. Właśnie przegrał drugi mecz z rzędu. Ten ostatni znów z Atletico i to na Santiago Bernabeu. To musi boleć. Sześć punktów starty do liderującej Barcelony, zaledwie po trzech kolejkach, też musi boleć. Ale nie będzie miało bezpośredniego przełożenia na Ligę Mistrzów. To zupełnie inna bajka. Jednak odkąd Puchar Mistrzów w nowej formule przemianowano na Ligę Mistrzów żaden klub nie został triumfatorem dwa razy z rzędu...

Jeśli nie Real, to kto? Może Atletico? Tak bardzo życzyłem mu triumfu w ubiegłym sezonie. I tak był blisko. Zdobyte wtedy doświadczenie powinno procentować. Może więc mój wymarzony finał: Atletico – Manchester City? Dwa kluby, które długo pozostawały w cieniu sławnych sąsiadów. Dzięki temu dochowały się prawdziwych kibiców, którzy nie zachłystują się tylko sukcesami. Czyli takich, których lubię najbardziej.

A jak nie oni, to kto jeszcze? Barcelona i Bayern – tradycyjni kandydaci, jak co roku. Chelsea też nie można lekceważyć. Ambicji Jose Mourinho nigdy nie wolno lekceważyć. Borussia z Arsenalem powalczą pewnie w fazie pucharowej, ale w ich awans do finału raczej wątpię.

Nie wierzę też by srebrny puchar podniósł w czerwcu w Berlinie kapitan jednej z tych drużyn – PSG, Monaco, Liverpool, Juventus... Choć bardzo bym chciał i tego im szczerze życzę. Każda niespodzianka mile widziana. Przydałaby się jakaś zmiana, by się wreszcie nie znudzić tymi samymi nazwami w najważniejszych meczach kolejnego sezonu.

Nie może być wstępu do Ligi Mistrzów bez Legii. Obejrzałem w niedzielę w Polsacie wypowiedź prezesa Bońka. Opowiedział o swoich rozmowach z decydentami w UEFA dotyczących afery Bereszyńskiego. W Nyonie mu wyjaśnili, że Legia miała przed kilkoma laty taki sam przypadek  z zawodnikiem (wstyd mi strasznie, ale dokładnie nie pamiętam o kim mówił – Radović?), który musiał na początku sezonu odcierpieć karę w europejskich pucharach. I został wtedy przez klub zgłoszony jak trzeba i wpisany na listę gdzie trzeba!

Po tych słowach Bońka nie mam wątpliwości, że panowie Leśnodorski i Mioduski, inicjując całą histerię, strzelili sobie solidnego samobója. WIELKIEGO SWOJAKA!!!

▬ ▬ ● ▬