Jestem szczęściarzem, ale...

Fot. Trafnie.eu

Gdy po niemal dwóch tygodniach rozgrywania codziennie meczów na mistrzostwach Europy nastał wreszcie wolny od nich dzień, poczułem się dziwnie.

Obudziłem się rano i uświadomiłem sobie, że nie muszę nigdzie jechać, czyli sprawdzać rozkładów jazdy pociągów, kalkulować czasu na przesiadki, itp., itd. Ten dzień zastał mnie w Kolonii, pięknym mieście o tysiącletniej historii. Postanowiłem wybrać się do centrum, by po długo oczekiwanej wolnej chwili nacieszyć się jego urokami. Stanąłem przed słynną kolońską katedrą i zdałem sobie sprawę, że patrzę, ale nie… widzę. Byłem tak zmęczony, że nawet zawsze wielka u mnie ciekawość świata została brutalnie przytępiona przez dwutygodniowe trudy turnieju.

Postanowiłem o tym napisać nie po to, by się skarżyć, bo uważam, że jestem niebywałym szczęściarzem. Jako akredytowany dziennikarz funkcjonuje na turnieju na specjalnych prawach w porównaniu choćby z kibicami. Nie dość, że muszą walczyć o bilety, to jeszcze słono za nie płacić. Chciałbym tylko uświadomić niektórym, że nie jestem w Niemczech na wakacjach, bo zdałem sobie sprawę, że tak to postrzegają.

Przy wielkiej intensywności działania jaką sobie narzuciłem, ostatecznie po to pojechałem na mistrzostwa, trzeba mocno się natrudzić, by tym wyzwaniom sprostać. Same mecze są jak deser, na który trzeba mocna zapracować. Przede wszystkim dostać się na stadion i z niego wydostać. Najlepiej dotrzeć do biura prasowego trzy godziny przed meczem. To wręcz norma. Kto przyjdzie później może mieć już problemy ze znalezieniem wolnego miejsca do pracy przy stole.

Ten wcześniejszy czas dotarcia ma swoje logiczne uzasadnienie. Stadiony znajdują się najczęściej poza centrami miast. Jeśli dojeżdża do nich metro czy kolejka podmiejska – S-Bahn (Berlin, Hamburg czy Monachium), wtedy łatwiej do takiego pociągu się dostać. Jeśli jednak dojeżdża tylko tramwaj (Düsseldorf, Dortmund, Gelsenkirchen), wtedy trudno się do takiego wepchać już na trzy godziny przed meczem. A jest później, nie wiem, bo nie sprawdzałem, by nie kusić losu. Wolałem wcześniejsze bezpieczne podróże.

Po meczu, jeśli ktoś ma na przykład pociąg, na który musi zdążyć, nawet kosztem rezygnacji z konferencji prasowej czy pobytu w Mixed Zone, czyli strefie udzielania wywiadów, zaczyna się walka o dostanie się do danego środka transportu, co nie zawsze jest łatwe, wiem coś na ten temat. Do tego w środku czekają dodatkowe atrakcje w postaci wesołych kibiców z kubkami piwa w rękach, którzy mimo tłoku nie rezygnują z degustacji trunku, więc jest prawdopodobne, że jego zawartość znajdzie się na naszym ubraniu, co niestety miałem okazję zaliczyć.

A przecież poza tym wszystkim trzeba jeszcze napisać teksty, zrobić do nich zdjęcia, opublikować, przeanalizować maile (mnóstwo!) otrzymywane od UEFA, by nie przegapić jakiś ważnych informacji. Absolutnie jednak nie narzekam na swój los, tylko kolejny raz podkreślę - jestem szczęśliwy, że mogę w tym wszystkim uczestniczyć! Muszę kończyć, bo wybieram się na mecz 1/8 finału do Dortmundu, gdzie Niemcy zagrają z Danią, więc możecie być pewni, że wkrótce coś na tej stronie na wspomniany temat przeczytacie.

▬ ▬ ● ▬