Już dziewięciu!

Fot. Trafnie.eu

Trenerzy pracujący w Ekstraklasie przeżyli podobno czarny poniedziałek, ponieważ dwóch straciło wtedy pracę. To moim zdaniem wersja… optymistyczna.

Zanim wyjaśnię dlaczego, najpierw o tych dwóch nieszczęśnikach pogonionych z roboty. Choć właściwie dlaczego nieszczęśnikach? Po chwili zastanowienia doszedłem do wniosku, że obaj nie powinni narzekać.

Pierwszy, Leszek Ojrzyński, został zatrudniony na jesieni w Stali Mielec, by ratować drużynę przed spadkiem. Ta zajmuje na razie ostatnie miejsce w tabeli, ale ma do rozegrania jeden zaległy mecz. Sytuacja daleka od komfortu i pewnie oczekiwań tych, którzy zatrudniali trenera w pierwszej części sezonu. Tylko czy nie oczekiwali zbyt wiele? Stal uważana jest za najsłabszą kadrowo drużynę w lidze. Jej pozycja w tabeli nie powinna stanowić dla nikogo, mającego choć średnie pojęcie o rozgrywkach, wielkiego zaskoczenia.

Ojrzyński wyrobił sobie markę trenera do zadań specjalnych. Człowiek z charyzmą, szczycący się tym, jeśli dobrze kojarzę, że nigdy nikogo nie spuścił z ligi. W Mielcu ta dobra seria mogła się skończyć, choć mogła też zostać podtrzymana. Pan trener mocno wierzył w drugą wersję, o czym świadczy udzielony już po zwolnieniu wywiad (za: wp.pl):

„Odczuwam bardzo duży niedosyt. Zawsze powtarzam swoim ludziom, że nieważne jak się zaczyna, tylko jak się kończy. Wtedy poznaje się prawdziwych mężczyzn. Wkurzenie jest tym większe, że mieliśmy realne szanse, żeby zrealizować postawiony przed nami cel, a nie pozwolono mi tego dokończyć. Cóż mogę jednak zrobić? Przeżyłem już niejedno zwolnienie i podchodzę do tego spokojnie. Liczę na to, że Stal się utrzyma, niezależnie od tego, co by się działo. Wierzę, że zawodnicy się nie załamią i dalej będą walczyć. Mieliśmy parę meczów, w których stwarzaliśmy sporo sytuacji, a je przegrywaliśmy, tymczasem w spotkaniu z Wartą nie błyszczeliśmy, a mimo to zdobyliśmy punkt. W piłce czasami tak jest”.

Skoro już został zwolniony, przynajmniej na jedno nie może narzekać – potencjalnemu nowemu pracodawcy nadal z czystym sumieniem powie, że żadnej drużyny z ligi nie spuścił. Nawet jak Stal w tym sezonie z niej zleci, pójdzie to nie na jego konto, tylko następcy – Włodzimierza Gąsiora.

Drugim zwolnionym w poniedziałek był Radosław Sobolewski. I tak miał się rozstać z Wisłą Płock, ale po zakończeniu sezonu, co oficjalnie ogłosił na konferencji prasowej po meczu tej drużyny przed tygodniem z Piastem Gliwice. Ponieważ w sobotę znów przegrała, tym razem z Pogonią w Szczecinie, władze klubu postanowiły się z nim rozstać w trybie pilnym, nie czekając na jego zapowiedziane rozstanie na końcu sezonu.

Sobolewski nie ma jednak powodów do narzekań. Skoro i tak nie wiązał swojej przyszłości z Płockiem, będzie miał ponad miesiąc dodatkowego urlopu. Do tego dobrze płatnego, bo trenerzy w Ekstraklasie zarabiają zdecydowanie powyżej średniej krajowej.

I na koniec wyjaśnienie, dlaczego „czarny poniedziałek” uważam, że wersję optymistyczną. Mogłaby bowiem sugerować, że wydarzyło się coś wyjątkowego. Oczywiście rzadko jednego dnia zostaje zwolnionych aż dwóch trenerów. Ale jeszcze rzadziej się zdarza, by któremuś pozwolono popracować dłużej niż sezon lub dwa. W tym sezonie już dziewięciu! Przeganianie ich ze stanowisk jest normą. Taki niestety urok tego zawodu, przynajmniej w Polsce. I żaden to ”czarny poniedziałek”, tylko szara rzeczywistość...

▬ ▬ ● ▬