Kara za grzech pychy!

Fot. Trafnie.eu

Przez rodzime media przetacza się istne tsunami komentarzy po przegranym meczu w Tiranie, co raczej nie dziwi. Zdecydowanie przebija z nich jeden wniosek.

Dotyczy trenera reprezentacji Polski Fernando Santosa, który właściwie został już zwolniony. Oczywiście w mediach, bo prezes PZPN Cezary Kulesza ma się z nim spotkać we wtorek, więc oficjalnie nadal pełni funkcję selekcjonera poza wszelką wątpliwością. A sam zdecydowanie odrzucił możliwość rezygnacji.

Pojawiły się już wyliczenia, że gdyby prezes Kulesza podjął radykalną decyzję, kosztowałoby to związek półtora miliona złotych. Jeśli nie, Portugalczyk popracuje do listopada, do końca eliminacji do mistrzostw Europy. Jeśli prowadzona przez niego drużyna uzyskałaby do nich awans, kontrakt zostałby automatycznie przedłużony. Na to się jednak nie zanosi, choć Kulesza zaraz po meczu zakomunikował na Twitterze:

„Walczymy do końca, choć nie wszystko zależy od nas. Dopóki piłka w grze musimy zrobić wszystko żeby awansować. Wierzę w naszych zawodników!”

Były prezes Legii Warszawa Bogusław Leśnodorski odpowiedział mu życzliwą radą (pisownia oryginalna):

„Czarek nie napisales tego sam….skasuj to szybko proszę”

Ale podobno wcale nie jest tak źle, skoro Polska może wywalczyć awans zajmując nawet ostatnie miejsce w grupie. Gwarantuje to udział w barażach dzięki uczestnictwu w najwyższej dywizji ostatniej edycji Ligi Narodów. Już trafiłem na listę potencjalnych rywali, gdyby eliminacje właśnie się zakończyły.

W przypadku każdego piłkarza i trenera zawsze sztuką jest trafić w odpowiednie miejsce w odpowiednim czasie. Patrząc na zaistniałą sytuację bez żadnej histerii, która w przypadku polskiej piłki zdarza się niestety dość często, dochodzę do wniosku, że coraz więcej argumentów przemawia za tym, że Santos niestety nie znalazł się tu, gdzie trzeba. Wydaje się, że nie potrafi odnaleźć się w nowym środowisku, w innej sferze kulturowej, w której nie dane mu było wcześniej pracować.

Towarzysząca mu euforia, gdy obejmował posadę, po każdym kolejnym meczu ustępowała miejsca tolerancji dla jego poczynań z malejącym marginesem wyrozumiałości dla osiąganych wyników. Przegrany w niedzielę mecz z Albanią sprawił, że ten margines praktycznie przestał istnieć.

Broni go już chyba tylko Dariusz Dziekanowski (za: wp.pl):

„Czytam, że selekcjoner nie przykłada się do swojej roboty. Nie wiem, czy on się zmienił, czy to my jesteśmy tak niecierpliwi i chcemy, żeby wszystko dobrze funkcjonowało od razu. Pamiętajmy, jeśli chcemy Santosa ocenić uczciwie, musimy powiedzieć najpierw, że on reprezentacji Polski nie popsuł. On ją już dostał popsutą. Portugalczyk jej po prostu – póki co – nie naprawił. I nie wiadomo, czy będzie miał jeszcze w ogóle szansę ją naprawiać”.

Podobno „znowu daliśmy się nabrać”, jak wcześniej jego rodakowi, Paulo Sousie (za: przegladsportowy.onet.pl):

„Będę mieszkał w Warszawie. Chcę jeszcze obejrzeć mieszkania, które muszą odpowiadać mojej rodzinie. Wszystko w swoim czasie i w naturalny sposób – powiedział na początku pracy z reprezentacją Polski Fernando Santos. Ponad pół roku później można już bez wątpliwości stwierdzić, że albo rodzina portugalskiego trenera jest niezwykle wymagająca, jeśli chodzi o nowe lokum, lub też warszawski rynek nieruchomości osiągnął podobny poziom jak nasza kadra, bo Santos zdecydowanie częściej przebywa w ojczyźnie niż w Polsce”.

Kto dał się nabrać, jego problem. Ja na pewno nie, bo przypomnę, że jeszcze w styczniu napisałem:

„Sprawdzimy za jakiś czas, samo się wyda, czy rzeczywiście ma zamiar tu mieszkać, czy tylko mieć mieszkanie”.

Wynikami polskiej reprezentacji, czy raczej ich brakiem, interesują się coraz bardziej media w innych krajach. Napisał do mnie znajomy dziennikarz z Serbii z prośbą, bym skomentował mu, dlaczego ta gra tak słabo. Odpisałem, że to zadanie niewykonalne. Bo naprawdę nie potrafię w kilku zdaniach wyjaśnić. To problem wielowątkowy i rozłożony w czasie. Tym trudniejszy do wytłumaczenia komuś, kto wcześniej nie śledził wydarzeń w polskiej piłce i wielu kwestii nie rozumie. Nie wiem nawet, czy potrafiłby zrozumieć.

Wysłałem mu linki do kilkunastu tekstów napisanych na temat reprezentacji od mistrzostw świata w Katarze z uwagą, że może w nich znaleźć tylko kilka potencjalnych powodów kryzysu, którego tło jest znacznie szersze i trzeba by cofnąć się jeszcze o kilka lat, by spróbować wszystko dokładnie wyjaśnić.

Ale przy okazji nasunął mi się jeden wniosek, trochę przekorny. Jednak tylko trochę. To, czego jesteśmy teraz świadkami, stanowi karę za grzech pychy! Czyli za pazerność na premię, która się nie należała (w takiej kwocie) i której ostatecznie nie było, choć już ją podzielono w trakcie mistrzostw świata. I za wiarę w wielkość drużyny, choć nie wiem na jakiej podstawie. Narodowi nie wystarczył bowiem awans do fazy pucharowej tych mistrzostw. Zażądał dodatkowo pięknej gry, jakby piłkarze prowadzeni wtedy jeszcze przez Czesława Michniewicza byli Brazylią czy Hiszpanią.

Ta wiara, że z nowym trenerem Fernando Santosem będzie wyłącznie łatwiej i przyjemniej, była tak silna, że przed marcowym startem eliminacji do mistrzostw Europy oczekiwano równie łatwych i przyjemnych punktów. Jakby Polska była naprawdę prawdziwą piłkarską potęgą, która musi tylko zaliczyć w drodze do niemieckich finałów eliminacje w wyjątkowo słabej grupie. Efekt był taki, że już po trzech minutach meczu z Czechami w Pradze drużyna przeszła do historii. Nigdy polska reprezentacja nie straciła tak szybko dwóch bramek! Straciła też wtedy punkty przegrywając 1:3, a po kilku miesiącach był jeszcze niestrawny deser w Kiszyniowie, gdy piłkarze, co niektórzy sami przyznali, 45 minut za wcześnie, bo już po pierwszej połowie meczu z Mołdawią, wybrali się na wakacje znów przegrywając, 2:3.

Podobno dzięki porażkom można się rozwijać, wyciągając z nich wnioski. Ciekawy jestem kto i jakie wyciągnie po trwających jeszcze eliminacjach do mistrzostw Europy w Niemczech.

▬ ▬ ● ▬