Kogo i gdzie brakuje

Fot. Trafnie.eu

Anglia rządzi! W ciągłej dyskusji, która liga jest najsilniejsza w Europie, pojawił się zdecydowany faworyt. A przy okazji komentarze na temat pewnego gwiazdora.

W ćwierćfinale Ligi Mistrzów zagrają w komplecie angielskie drużyny. Aż czterech  przedstawicieli Premier League kontra reszta Europy! To mocny argument dla zwolenników tej ligi i ich tezy, że jest lepsza od Primera Division. Chyba najmocniejszy od lat, podczas których hiszpańskie kluby zdecydowanie rządziły w Europie. Zobaczymy na jak długo wystarczy, bo to dopiero ćwierćfinał, w którym pucharu się nie zdobywa.

Przedstawiciele Primera Division nie tylko siedem razy wygrywali Ligę Mistrzów w ostatnich dziesięciu edycjach, ale potrafili w 2014 i 2016 roku zmienić finały tych rozgrywek w derby Madrytu. Paradoksalnie, gdy w tym roku finał odbędzie się w Madrycie, obie drużyny z tego miasta odpadły wcześniej niż zwykle.

A kto jeszcze pamięta niemiecki finał? W 2013 na Wembley Bayern Monachium pokonał Borussię Dortmund 2:1. „Niemiecki” jest określeniem umownym, bo przecież rodzime media nazywały go „polskim”. W barwach Borussii wystąpiło trzech rodaków: Łukasz Piszczek, Jakub Błaszczykowski i Robert Lewandowski.

Dowodził nimi Jürgen Klopp, który w środowy wieczór znów spotkał się z Bayernem, ale już jako menedżer Liverpoolu, i pokonał w Monachium 3:1. Czyli pokonał też byłego zawodnika, któremu pomógł stawić pierwsze kroki w poważnym futbolu.

Ponowne spotkanie Lewandowskiego z Kloppem zapowiadano w ojczyźnie pierwszego jako egzamin, czy (jeśli dobrze pamiętam) nawet piłkarską maturę. Litości! Jaką maturę? Jaki egzamin ma zdawać trzydziestoletni facet, jeden z najlepszych napastników na świecie, maszyna do strzelania bramek, który zresztą przed dwoma laty obronił pracę licencjacką?  

W środę Lewandowski gola nie zdobył, choć ten jedyny dla Bayernu padł po strzale samobójczym oddanym przez zawodnika Liverpoolu, który tak właśnie zareagował, czując na plecach oddech Polaka.

Występ Lewandowskiego, dla którego wygranie Ligi Mistrzów pozostaje niespełnionym marzeniem, został przez media w jego ojczyźnie oceniony jako bezbarwny. Bezbarwny to był z całą pewnością jego Bayern, więc trudno oczekiwać od napastnika takiej drużyny, by sam wygrał za nią mecz.

Jeśli ktoś w Monachium pyskował, nie mogąc się pogodzić z deklaracją trenera reprezentacji Niemiec Joachim Löw, że nie będzie już powoływał do niej Matsa Hummelsa, po starciu z Liverpoolem powinien z pokorą zamilknąć...

Za gwiazdę i bohatera meczów 1/8 finału Ligi Mistrzów uznano Cristiano Ronaldo, który hat-trickiem zapewnił Juventusowi zwycięstwo w Turynie nad Atletico Madryt, a w konsekwencji także awans, mimo porażki w pierwszym meczu 0:2.

Znów pojawiło się mnóstwo komentarzy, że Real bez Ronaldo nie istnieje, a jego odejście było podstawowym powodem problemów tej drużyny. Argumentacja zaczyna mnie już nieco irytować, więc zacytuję opinię Jerzego Dudka z wrześnie ubiegłego roku (za: przegladsportowy.pl):

„Zaskakuje mnie, że na boisku nie widać specjalnie braku Cristiano Ronaldo. Bez Portugalczyka Real gra znacznie bardziej zespołowo, opiera się nie na wybitnej jednostce, a na grupie zawodników. To może przynieść dobre długofalowe efekty, ale zobaczymy, jak to będzie wyglądało w meczach z poważniejszymi rywalami, bo pierwsi przeciwnicy Królewskich w LaLiga nie należeli do najsilniejszych. To, jak i brak głośnych transferów, widać było też po frekwencji na Santiago Bernabeu”.

Może więc największym problemem Realu w tym sezonie nie jest żaden brak Ronaldo, ale nowego piłkarza klasy Lewandowskiego? Gdyby w lecie rzeczywiście sfinalizowano jego transfer do Madrytu, może nikt by nie musiał zwalniać dwóch trenerów i znów zatrudniać Zinedine Zidane’a?

▬ ▬ ● ▬