Kombinuj jak możesz!

Fot. Trafnie.eu

W Niemczech afera. Właściwie… aferka, biorąc pod uwagę, że chodzi o burzę w szklance wody. Może jednak kosztować stratę trzech ligowych punktów.

W meczu Freiburga z Bayernem Monachium, podczas ostatniej kolejki Bundesligi, w drużynie gości przez 18 sekund na boisku przebywało dwunastu zawodników. Wiadomo, że w każdej może występować jednocześnie tylko jedenastu. Jak więc do tego doszło?

W 85. minucie goście przeprowadzali podwójną zmianę. Corentina Tolisso miał zastąpić Niklas Süle, a Marcela Sabitzera Kingsley Coman. W przypadku tego ostatniego na tablicy trzymanej przez arbitra technicznego został wyświetlony błędny numer zawodnika, który powinien opuścić boisko. W efekcie Sabitzer się na nim pojawił, choć Coman go nie opuścił. Po kilkunastu sekundach sędziowie zauważyli nieprawidłową liczbę zawodników w barwach Bayernu i naprawili błąd. Tylko czyj?

Tu zdania są podzielone. Na pewno nieprawidłowy numer podała Kathleen Krüger, czyli kierownik zespołu, odpowiedzialna, między innymi, za przeprowadzanie zmian. I ten błędny numer został wyświetlony na tablicy. Ale przecież za wpuszczanie zawodników na boisko odpowiedzialny jest sędzia techniczny. To on powinien dopilnować, żeby nowy wszedł na nie dopiero, gdy opuści je ten zmieniany.

Sprawę ma rozstrzygnąć Trybunał Sportowy działający przy niemieckim związku piłkarskim (DFB), ponieważ klub SC Freiburg złożył w poniedziałek oficjalny protest. Może utrzymać wynik meczu, Bayern wygrał 4:1 (feralnej zmiany dokonano przy wyniku 3:1), albo odebrać mu trzy punkty, przyznając walkowera rywalom.

Bez względu na podjętą decyzję nie ma najmniejszych wątpliwości, że kilkunastosekundowa obecność na boisku dodatkowego zawodnika nie wpłynęła w żaden sposób na wynik meczu, bo nie mogła wpłynąć. Jednak logika rozumowania to jedno, a przepisy, na bazie których zostanie podjęta ostateczna decyzja, to drugie.

Sytuacja z meczu Bundesligi przypomniała mi od razu inną z ubiegłotygodniowego barażu w Chorzowie. Otóż w pierwszej połowie nagle zgasła część stadionowych jupiterów. Na szczęście tylko niewielka, więc widoczność na boisku nie pogorszyła się aż tak znacznie. Jedynie jego część była gorzej oświetlona. Nie na tyle jednak, by mogło to przeszkadzać w grze.

Chwilę po awarii mecz został przerwany. Szybko go jednak wznowiono, bowiem warunki (natężenie oświetlenia) w żadnej części boiska nie były tak złe, by istotnie przeszkadzały w grze. Postąpiono słusznie. Szwedzi nie protestowali, a po kilku minutach sędzia zakończył pierwszą połowę. Gdy zawodnicy wrócili na boisko po przerwie, wszystkie jupitery były już sprawne. Polacy strzelili Szwedom dwie bramki wywalczając awans do finałów mistrzostw świata.

Opisana sytuacja miała na końcowy wynik mniej więcej taki sam wpływ, jak pobyt przez kilkanaście sekund na boisku ponadplanowego zawodnika w meczu Bundesligi. O pierwszym przypadku nikt już, chyba tylko poza mną, nie pamięta, a jego opis nie pojawił się nawet w meczowych sprawozdaniach.

Gdyby zastosować podobną logikę działania, nikt nawet nie powinien próbować rozpatrywać żadnego protestu Freiburga. Trener Bayernu Julian Nagelsmann stwierdził (za: kicker.de):

„Nie rozumiem, dlaczego Freiburg to robi”.

Ja rozumiem znakomicie. Niestety w tej branży, właściwie od zawsze, obowiązuje zasada nazywana przeze mnie przekornie „futbolem totalnym”. Polega na dążeniu do zwycięstwa wszelkimi możliwymi sposobami na boisku i poza nim. W skrócie – kombinuj jak możesz! Opisany protest idealnie się w nią wpisuje. Dlatego Freiburg wykorzystuje okazję, by spróbować dostać trzy punkty, na które nie zasłużył. Samo (piłkarskie) życie...

▬ ▬ ● ▬