Koncert życzeń

Fot. Trafnie.eu

Od niedzieli na wszystkich możliwych frontach trwa dyskusja o walce z chuligaństwem na stadionach. Niestety głównie mnie śmieszy.

Włączyły się do niej nie tylko osoby zajmujące się piłką, ale też politycy. Oczywiście trzeba z tym wreszcie skończyć. Oczywiście tym razem walka będzie wygrana, bo nie ma innego wyjścia. Oczywiście...

Ile już razy się tego nasłuchałem i naczytałem? A scenariusz zawsze był i, jestem pewny, będzie taki sam. Zaczyna się ostro. Policja identyfikuje właśnie chuliganów dzięki zapisom wideo. Iluś już rozpoznała, kilku postawiła nawet zarzuty. Cały czas pojawiają się informacje – na pewno będą kolejne zatrzymania jeszcze dziś. Wojewoda już zamknął stadion Lecha w Poznaniu na pięć pierwszych meczów w Ekstraklasie i trzech w eliminacjach Ligi Europejskiej w przyszłym sezonie.

I jednocześnie w tle zaczynają się pojawiać komentarze, te same co zawsze. Dlaczego wszyscy kibice mają cierpieć za tych, co narozrabiali? I związane z tym uzasadnienie – przecież to tylko garstka, reszta jest normalna.

Owe uzasadnienie jest wierutnym kłamstwem, choć jednocześnie próbą stworzenia sobie alibi. Niestety tak nieudolną, że jak toksyczna trucizna paraliżuje i sposób myślenia, i sposób działania.

Już kiedyś doradzałem – jeśli to tylko garstka, wyłapcie ją i będzie spokój. Ale spokoju nie ma kolejny rok. A jeśli kolejny raz wysuwane są te same argumenty, albo większość jest ślepa, albo znów udaje, że można to jakoś obejść.

Najwyższa pora wreszcie powiedzieć głośno – chuligaństwo na stadionach nie jest problemem z garstką kibiców, ale z ogromną grupą dobrze zorganizowaną i zaprawioną w bojach. Mowa o tysiącach ludzi podzielonych sympatią do poszczególnych klubów. Oni rządzą i dzielą na trybunach. Jak trzeba terroryzują resztę.

Nie wystarczy nazywać ich kibolami czy bandytami, próbując odseparować, przynajmniej w teorii, od reszty „tych dobrych” kibiców. Przecież ci sami organizują doping na trybunach, czyli sterują prawie całym stadionem. To jest ich siła. Jeśli ktoś chce zaczynać walkę z chuligaństwem na trybunach nie może tego faktu zignorować.

Niestety prawie nikt nie próbuje przełożyć słów na przewidywalne konsekwencje. Bo co może w praktyce oznaczać pójście na wojnę z chuliganami? Przede wszystkim musi zadziałać nieuchronność kary. Jeśli rzeczywiście miałaby okazać się skuteczna, kluby powinny pójść na współpracę z policją bez żadnych warunków wstępnych. Ale nie pójdą, tak jak nie poszły dwa, pięć czy dziesięć lat temu.

Totalna wojna z chuliganami, żadnej pozorowanej wojenki wygrać się nie da, oznacza bowiem, że zaraz na trybunach zaczną się różne protesty, skończy się zupełnie lub czasowo doping. Nikt tak łatwo władzy na stadionie nie odda. A chuligański kodeks nie pozwoli przecież, by się grzecznie podporządkować i robić wszystko co ktoś z klubu rozkaże.

W tej walce potrzebna jest konsekwencja, ale ona kosztuje bardzo drogo. Czy klub wytrzyma presję i nie ustąpi, jeśli na trybunach kolejny sezon zamiast dwudziestu tysięcy będzie zasiadało pięć czy osiem, a doping będzie tylko w teorii?

To za dużo kosztuje. Dlatego nikt nie zdecyduje się na długą wojnę z chuliganami, a tylko taka gwarantuje sukces. Szefowie klubów zaczną przekonywać, że wcale nie jest tak źle, że warto się dogadać. Odtrąbiony zostanie sukces, aż do następnej zadymy. I jak nie na tym, to na innym stadionie chuligani znów dadzą pokaz siły. Nie wiadomo tylko kiedy, ale raczej szybciej niż później

Dlatego nie wierzę, że coś się w najbliższych latach może zmienić. Nie zmieni się na pewno. A obecne dyskusje w mediach o walce ze stadionowymi chuliganami przypominają co najwyżej koncert życzeń.

▬ ▬ ● ▬