Koniec epoki Aleksa F.

Najdłużej zapowiadana dymisja w historii nowożytnego futbolu stała się faktem. Nie jest to dobra informacja dla nikogo. Dlaczego? Postaram się wyjaśnić...

Dzienniki angielskich kanałów w poniedziałkowy wieczór zaczynały się od tej informacji. We wtorek rano to już był temat dnia obszernie omawiany i relacjonowany. Wszystko opierało się jeszcze na spekulacjach. Dopiero o 9:30 polskiego czasu na oficjalnej stronie Manchesteru United pojawiła się lakoniczna notka, że David Moyes przestał być menedżerem tego klubu.

Informację należało uznać za niemal pewną już poprzedniego dnia. Angielskie media nie bębniły by o tym aż do znudzenia, gdyby nie było coś na rzeczy. Za poważny temat, by dawać czołówki gazet bazując wyłącznie na czymś z magla. Okazało się, że znienawidzony (przez kibiców) i regularnie zwalniany (przez dziennikarzy) od wielu miesięcy Szkot w końcu stracił pracę.

Zastanawiam się jaka była jego wina. Chyba największa ta, że zdecydował się na zbyt duży rozmiar kapelusza w ubiegłym roku, zostawiając po jedenastu latach Everton i podpisując kontrakt z United. Próbuję sobie wyobrazić co by się stało, gdyby propozycję z Manchesteru odrzucił. Na przykład taki komentarz za kilka lat:

„David Moyes pracuje z Evertonem już osiemnaście lat. Nie odniósł jednak żadnego znaczącego sukcesu z tym klubem, bo trudno za taki uznać porażkę w finale Pucharu Anglii. W 2013 roku otrzymał propozycję objęcia posady po ustępującym Aleksie Fergusonie w Manchesterze United. Miał nieprawdopodobną szansę na rozpoczęcie nowego rozdziału w swej karierze w słynnym klubie. Wybrał jednak przeciętność i spokojną posadę w Evertonie. Naprawdę po latach trudno zrozumieć jego decyzję!”

Nie miałem żadnych wątpliwości, że w ubiegłym roku Moyes podjął się misji niewykonalnej i kilka razy o tym pisałem. Dla mnie było oczywiste, że Man Utd nic w tym sezonie nie osiągnie, więc dziwiłem się, i nadal dziwię wszystkim, którzy z uporem wierzyli w coś innego. Nowy menedżer potrzebował czasu, by posprzątać po dyktatorskiej epoce swojego poprzednika Sir Aleksa Fergusona, zapanować nad naturalnym rozprężeniem w drużynie i w klubie. To, co się dzieje na Old Trafford w tym sezonie, stanowi ukryty rachunek do zapłaty jeszcze za lata prosperity klubu.

Dymisja Moyesa nie jest wbrew pozorom dobrą informacją dla tych kibiców Man Utd, którzy szczerze go nienawidzą. Stanowił odgromnik, dzięki któremu mogli rozładowywać frustracje związane z brakiem spełnienia nadmiernie rozbudzonych oczekiwań. Teraz już nie będzie na kogo pomstować, nie będzie jednego winnego. I może się okazać, że i bez Moyesa drużyna nie jest w stanie odnosić sukcesów.

To już inne czasy, przybyło w lidze groźnych rywali z wielkimi ambicjami. A największy w błękitnej części Manchesteru, który regularnie leje w derbach czerwonych sąsiadów. Właśnie dlatego, że czasy są inne, gdyby Alex Ferguson został dziś zatrudniony w United nie miałby żadnych szans na osiągnięcie tego, co osiągnął. Wcześniej straciłby robotę, niż zdobył pierwsze trofeum po pięciu latach.

Pożegnanie z Moyesem jest także ciosem dla zwolenników geniuszu jego poprzednika. Nowego menedżera nie wskazali przecież ani znienawidzeni amerykańscy właściciele klubu, ani jakiś nierozgarnięty dyrektor na Old Trafford, tylko osobiście i z wielką pompą Sir Alex! Czyli jest odpowiedzialny za to, co działo (i dzieje) się w obecnym sezonie.

Z pewnością przyłożył rękę do podpisania z Moyesem aż sześcioletniego kontraktu. Apelował do kibiców o wsparcie dla niego, ale chyba zabrakło mu wyobraźni. Kroił swojego następcę na miarę czasów, gdy sam zaczynał pracę w Manchesterze. A po ćwierć wieku piłka jest już zupełnie inna. Oczekiwania szefów klubu i kibiców też.

Dymisja Moyesa jest więc w rzeczywistości nie tylko końcem jego krótkiego małżeństwa z Manchesterem United, ale przede wszystkim końcem epoki w tym klubie Aleksa Fergusona. Odnosił z nim mnóstwo sukcesów, już za życia postawiono mu pomnik na Old Trafford. Paradoksalnie jednak na końcu poniósł niezwykle bolesną porażkę...

▬ ▬ ● ▬