2014-05-24
Kristianu Ronaldu – witaj w domu
Lizbona żyje już derbami Madrytu, czyli sobotnim finałem Ligi Mistrzów. Real czy Atletico? Magia nazwy wydaje się być silniejsza od miejsca w zakończonym sezonie.
W piątek w portugalskiej stolicy wylądował desant z Madrytu. Wieczorem w okolicach placu Rossio i dzielnicy Baixa w knajpkach i restauracjach panował znacznie większy ruch niż poprzedniego dnia. Klienci z Hiszpanii byli wszędzie bardzo mile widziani. Przy Rossio zaparkowały cztery ogromne "cysterny" z miejscowym piwem „Sagres”. Chyba w Lizbonie doskonale wiedzą czego kibicom potrzeba najbardziej, oczywiście poza zwycięstwami własnej drużyny...
Jeszcze w piątek rano trudno było spotkać kogoś z Madrytu. Trafiłem za to na sporą grupę z Monachium z wielką flagą Bawarii i kilkoma szalikami Bayernu. To nie mógł być przypadek, że pojawili się w tym czasie w tym miejscu. Tak mocno musieli wierzyć w awans dzielnych piłkarzy Guardioli do finału, że wcześniej zarezerwowali sobie pobyt, by wyszło taniej. I pewnie wyszło, tylko nie przewidzieli, że najdrożej będzie ich kosztowało rozczarowanie, gdy Bayernu zabraknie w najważniejszym meczu sezonu.
Trener, piłkarze i kibice Atletico Madryt już kilka razy przerabiali na wiosnę podobny scenariusz. Kto ich nie wylosował, „miał szczęście”. Real za dobrze zna sąsiadów, by ich zlekceważyć. W to nie wątpię. Ciężko mu przełknąć mistrzostwo Hiszpanii rywali zza ściany, więc teraz jest mocno zmotywowany chęcią rewanżu.
Na oficjalnych piątkowych konferencjach prasowych już po minach trenerów można się było zorientować w jak różnych rolach przylecieli do Lizbony. Diego Simeone wyluzowany, z szelmowskim uśmiechem. Jakby mówił – nikogo się nie boję, nic złego mi się nie może przytrafić. Carlo Ancelotti odwrotnie - ze smutną miną lustrował spod oka obecnych na sali. Jakby próbował przewidzieć, z której strony ktoś mu przyłoży. Nawet jeden z dziennikarzy zapytał dlaczego jest taki spięty. Oczywiście natychmiast zaprzeczył:
„Ja spięty? Raczej skupiony przed ważnym meczem”.
Najlepiej scharakteryzował Simeone Tiago. Chyba chciał mocno zaplusować u trenera, który siedział na konferencji koło niego, więc było trochę wazelinki:
„W klubie jest jak Bóg. Odkąd się w nim pojawił wszystko się zmieniło".
Simeone może wygrać sobotni finał, Ancelotti musi. Oto różnica. Czy okaże się kluczowa w meczu? Argentyńczyk na niezbyt mądre pytanie, które zawsze ktoś zada na takich konferencjach - „Jak pan się czuje po awansie do finału?” - odpowiedział z uśmiechem równie mądrze: „Czuję się dobrze”. Chyba zupełnie mu nie przeszkadza, że to rywale uważani są za faworyta. Ważniejsze dla niego było bez wątpienia, że narzekający ostatnio na urazy Diego Costa i Arda Turan pojawili się na ostatnim treningu. Tak samo jak Pepe i Karim Benzema w Realu. Ancelotti potwierdził, że występ Cristiano Ronaldo już wcześniej nie był zagrożony.
Największy gwiazdor Realu wrócił do domu. A jak jest uwielbiany w Portugalii można się było przekonać podczas piątkowego treningu. Grupa kibiców ustawiła się pod stadionem na wprost tunelu umożliwiającego wjazd samochodów na murawę. Dzięki świetnej akustyce na trybunach doskonale było słychać jak przez kilka minut skandowali mniej więcej tak: „Kristianu Ronaldu”. Dla wszystkich nieobytych z językiem portugalskim przyspieszona lekcja prawidłowej wymowy jego nazwiska.
Bardzo bym chciał zobaczyć ciekawy finał. Dlatego postanowiłem zapomnieć na chwilę o starej piłkarskiej prawdzie – finały nie są po to, by były piękne, ale po to, by były zwycięskie. Jedno na razie nie ulega wątpliwości – ten w Lizbonie już stał się historycznym dla Madrytu. Albo po raz dziesiąty puchar zdobędzie Real, albo po raz pierwszy Atletico.
▬ ▬ ● ▬