Kto był irytujący i dlaczego?

Fot. Trafnie.eu

Polska przegrała z Holandią 0:1 w pierwszym meczu nowej edycji Ligi Narodów. To był niestety smutny wieczór w Amsterdamie pod każdym względem.

Gdy szedłem na stadion Johan Cruijff ArenA, czułem się jak wybraniec. Należałem przecież do tych nielicznych, którym dane było obejrzeć mecz na żywo. Niestety te odczucia zostały szybko zastąpione przez inne. Bo pod stadionem cisza i spokój. Grały dwie reprezentacje, których kibice zawsze tłumnie ich dopingują nie tylko w domu ale i na wyjazdach. A tu nic się nie dzieje, pustka wokół. Trudno się więc było nie zdołować tym faktem jeszcze przed meczem.

Gdy siedziałem w biurze prasowym, tak mi się przynajmniej wydawało, przyszła jakaś pani z holenderskiej federacji i zapytała mocno zdziwiona:

„Co ty tu robisz? Kto cię wpuścił?”

Odpowiedziałem zgodnie z prawdą, że jeden ze stewardów. Stwierdziła, że najwyraźniej przez pomyłkę i wygoniła mnie od razu na trybunę:

„Dziś nie ma żadnego biura prasowego. Dziennikarze mogą przebywać tylko na trybunie. Takie są wytyczne zasad bezpieczeństwa związane z koronawirysem”.

Zdecydowanie najbardziej przygnębiający był moment odgrywania hymnów. Przypomniałem sobie falujące pomarańczowe trybuny na meczu Holendrów, których kiedyś oglądałem na tym stadionie. Równie sugestywny był obraz Stadionu Narodowego w Warszawie podczas odgrywania hymnów. Speaker prosił kibiców o podniesienie kartonów nad głowę i górna część trybun robiła się zawsze biała, dolna czerwona. I do tego hymn śpiewany na kilkadziesiąt tysięcy gardeł...

A tu na murawę wyszli piłkarze, stanęli od siebie w znacznej odległości, że wyglądali wyłącznie jak piłkarze właśnie, a nie dwie drużyny. Przed nimi nie było nawet flag rozłożonych na murawie, za to wokół pustka wielkiego stadionu. Scena mocno dołująca, przynajmniej mnie.

A potem był mecz, niestety dopełniający idealnie wcześniejsze odczucia. Reprezentacja Polski przegrała 0:1, ale wynik wszystkiego nie mówi. Holendrzy mieli przez cały mecz ogromną przewagę. Najlepiej świadczy o tym fakt, że nasze orły pierwsza akcję, która zawędrowała w okolice pola karnego rywali przeprowadzili dopiero w trzynastej minucie.

Potem nie było o wiele lepiej. W całym meczu stworzyli jedną sytuację bramkową, która ewentualnie mogła się zakończyć zdobyciem gola! Mogła, ale się nie zakończyła, bo strzał Krzysztofa Piątka był za mało precyzyjny, by zaskoczyć holenderskiego bramkarza. Jedyną w miarę pozytywną refleksją w pierwszej połowie była ta, że polscy piłkarze wychodząc spod pressingu starali się rozgrywać piłkę bez paniki, zamiast wybijać po autach. I do któregoś momentu nawet wychodziło to im mniej lub bardziej sprawnie.

Niestety tylko do pewnego momentu, w którym kreowanie akcji się załamywało. To działo się w pierwszej połowie, a w drugiej było jeszcze gorzej. Gospodarze cisnęli, cisnęli, aż wcisnęli bramkę po sprawnie rozegranej akcji.

Na pewno po meczu w Amsterdamie trudno straszyć rywali polską drużyną. Holendrzy już wiedzą, co (nie) potrafi. Piłkarze z Włoch oraz Bośni i Hercegowiny, gdy obejrzą jej pierwszy mecz w Lidze Narodów, z pewnością dojdą do wniosku, że to nie jest faworyt grupy.

Oczywiście każdy może uważać, że gdyby od początku zagrał zamiast Piątka Arkadiusz Milik, że gdyby przede wszystkim zagrał Robert Lewandowski, to drżyjcie Holendrzy. Każdy ma prawo do swojej opinii. Ja też mam, więc napiszę, że nawet z Lewandowskim Polska nie byłaby w stanie nic wielkiego w tym dniu zdziałać. Nie ta klasa w porównaniu z gospodarzami, niestety.

Naszych orłów brutalnie ocenił po meczu jeden z holenderskich gwiazdorów, Memphis Depay:

„Polacy byli irytujący, kopali mnie bez przerwy”.

Był faulowany aż osiem razy! To chyba jedna z nielicznych meczowych statystyk, w których goście byli lepsi od gospodarzy w piątkowy wieczór w Amsterdamie.

▬ ▬ ● ▬