Kto czego nie rozumie?

Reprezentacja Polski przegrała 1:2 z Węgrami w ostatnim meczu grupowym eliminacji do mistrzostw świata. Nie tak miało być. Ale czy mogło być inaczej?

Słynne prawo Murphy’ego brzmi – jeśli coś może pójść źle, to z pewnością pójdzie. W poniedziałek w Warszawie poszło źle praktycznie wszystko. Zacznę od gwiazdy ostatnich dni, czyli Matty’ego Casha. Debiutował w meczu w kraju, którego obywatelstwo niedawno dostał i który pierwszy raz odwiedził. Nie był to z pewnością udany występ.

Węgrzy dobrze odrobili pracę domową odpowiednio rozpracowując nowego piłkarza rywali po pierwszym jego występie z Andorą, bo umiejętnie zamykali swoją lewą stronę odcinając Casha od możliwości dynamicznych akcji po skrzydle. Gdy w przerwie na murawie rozgrzewało się intensywnie dwóch zawodników, było dla mnie oczywiste, że jednym ze zmienionych zostanie właśnie zawodnik Aston Villi. I od początku drugiej połowy zastąpił go Kamil Jóźwiak.

Polska do przerwy dominowała na boisku, ale nic z tego nie wynikało. Pod bramką Wojciecha Szczęsnego zakotłowało się raz, choć na szczęście bez żadnych konsekwencji. A potem, znów po dośrodkowaniu z rzutu wolnego z lewej strony boiska, jak w meczu z Andorą, piłka przeleciała przez pole karne i wpadła do bramki. Tym razem pracy domowej nie odrobili niestety nasi piłkarze. W drugiej połowie Polakom udało się wyrównać, by w końcówce stracić drugą bramkę i przegrać. Czy tak musiało być? Wydaje się, że od pewnego momentu musiało.

Tym momentem, dochodzimy do najważniejszego wniosku, był wybór wyjściowej jedenastki. Trener Paulo Sousa pozbawił jej doświadczonego kręgosłupa. Już dzień wcześniej zakomunikował, że da odpocząć Kamilowi Glikowi i Robertowi Lewandowskiemu, a jeszcze Grzegorz Krychowiak „wykartkował się przed barażami”. Do tego w podstawowym składzie zabrakło również Piotra Zielińskiego, choć ten, w odróżnieniu od wcześniej wymienionych, był wśród rezerwowych, więc mógł wejść po przerwie.

Na konferencji prasowej po meczu Sousa był oczywiście pytany, nawet kilka razy, o swe kadrowe eksperymenty. Niestety odniosłem wrażenie, że do końca nie wie o czym mówi. Bo ciągle opowiada o przyszłości, o konieczności zdobywania doświadczenia przez zawodników z drugiego planu w kadrze, by mogli zastąpić tych najważniejszych, kiedy z różnych powodów może ich zabraknąć na boisku.

Był przekonany, że wykonał dobrą robotę, bo takie personalne decyzje podejmuje się przecież z wyprzedzeniem, i właśnie on takich dokonał. Zupełnie do niego nie dociera, że reprezentacja Polski nie jest europejską potęgą i jej udział w eliminacjach nie zakończył się wraz z wywalczeniem prawa gry w barażach po meczu z Andorą.

Jeśli marzy o grze w finałach mistrzostw świata, kluczowe dla niej może okazać się rozstawienie przed losowaniem par barażowych, czyli gra na swoim stadionie, biorąc pod uwagę, że w obu ich rundach będzie rozgrywany tylko jeden mecz. A do tego jak tle był potrzebny przynajmniej remis z Węgrami. Zamiast remisu jest czekanie (trzeba by długo wyjaśniać szczegóły) na niezwykle korzystne rozstrzygnięcie we wtorkowych meczach w innych grupach.

Sousa niestety nie rozumie, że doświadczenia niektórych piłkarzy, o które tak dba i które zdobywali w meczu z Węgrami, nie będzie za bardzo gdzie wykorzystać, jeśli w barażach trafią bez rozstawienia na wyjeździe na silniejszych rywali i odpadną. A wtedy jego w polskiej reprezentacji może za chwilę już nie być.

▬ ▬ ● ▬