Kto do kogo poszedł w Cardiff?

Fot. Trafnie.eu

Po meczu reprezentacji Polski z Walią w Lidze Narodów kilka scen pozostało w mojej pamięci. W pamięci jednej osoby, będą to wspomnienia do końca... życia.

Kilka minut po przerwie z sektora zajmowanego przez polskich kibiców słychać było skandowanie:

„Polska grać, k… mać”.

Skandowanie nieśmiałe, tylko przez chwilę, a właściwie walkę, kto kogo przekona. Czy ci niezadowoleni z przebiegu meczu, zarażą swoim niezadowoleniem resztę polskich kibiców, czy jednak nie? Nie zarazili, bo nieśmiałe głosy szybko ucichły. I dosłownie dwie minuty później Polacy zdobyli zwycięską bramkę. Ciekawe jak dziś czują się inicjatorzy tego skandowania?

Po meczu żaden z piłkarzy nie przyszedł do strefy udzielanie wywiadów. Jak łatwo się domyślić był to efekt przejechania się po nich przez media po poprzednim meczu z Holandią w Warszawie. Niektórzy walili na oślep nie zastanawiając się chyba nad głębszym sensem używanych argumentów.

Nasłuchałem się i naczytałem kilku takich komentarzy dotyczących też Roberta Lewandowskiego („nie do wiary, czy to ten sam…?), ale on jako jedyny pojawił się przed dziennikarzami, co należy odnotować z szacunkiem. Przynajmniej ja tak odebrałem jego zachowanie.

Potem delegacja udała się na pertraktacje do bohatera meczu Wojciecha Szczęsnego. Siedział przed autokarem na metalowym ogrodzeniu i z kimś rozmawiał. Dał się namówić i na rozmowę z przedstawicielami mediów. Przyszedł do nich i cierpliwie odpowiadał na ich pytania. Trochę poirytowało go jedno, że od marcowego meczu ze Szwecją przestał być krytykowany za słabe występy, które zdarzały mu się wcześniej. Z typową dla siebie swadę odpowiedział, że na 66 w reprezentacji może miał takich słabych z pięć, więc lepiej z podobnymi wnioskami nie przesadzać.

I jeszcze jedna scena do zapamiętania. Gdy piłkarze siedzieli w autokarze, kilka metrów od niego za ogrodzeniem tłoczyli się polscy kibice z nadzieją na zdobycie autografu od piłkarzy. Wymarzony był oczywiście ten Lewandowskiego. Zaczęli więc skandować jego imię i nazwisko. Na tyle długo i skutecznie, że do nich w końcu wyszedł. I zaczęło się szaleństwo, jak zawsze, gdy się pojawia. Bo czasu niewiele, a kolejna taka okazja na autograf gwiazdy może się szybko nie powtórzyć.

Gdy Lewandowski zadowolił kogo mógł i zniknął w autokarze, jedna z kobiet powiedziała z triumfem w głosie do drugiej:

„Mówiłam?”

Miało to oznaczać, że jej wymarzony scenariusz się spełnił i warto było czekać. Spełnił się też sen jeszcze jednej osoby. Lewandowski jako jedyny podszedł po meczu do samego sektora zajmowanego przez polskich kibiców, zdjął koszulkę i komuś ją podarował. Dla szczęśliwca pewnie historia jego życia składa się teraz z dwóch części – do końca spotkania w Cardiff i...

▬ ▬ ● ▬