Kto kogo ośmieszył

Dwie światowe gwiazdy są ostatnio strasznie krytykowane. Jedna sprawiła we wtorek krytykom niezwykle przykrą niespodziankę zdobywając pięć bramek.

Chodzi o Erlinga Hålanda. Wydaje się, że skończył się już jego miesiąc miodowy w Anglii. Jest coraz częściej krytykowany, mimo że dorobek strzelecki w trwającym sezonie ma imponujący. W 26 meczach Premier League zdobył dla Manchesteru City 28 bramek!

Ostatnio jednak nie strzela ich już tak regularnie jak na początku sezonu. Zdarzają mu się po 2-3 mecze bez gola, co jeszcze przed kilkoma miesiącami było czymś trudnym do wyobrażenia. Oczywiście dla tych, którzy tworzyli peany na jego cześć, woląc nie przyjmować do wiadomości, że w każdej serii nawet najskuteczniejszego napastnika muszą zdarzyć się też puste przebiegi. I właśnie mamy takich więcej.

Z jednej strony to oczywiste, bo Norweg jest coraz lepiej pilnowany przez rywali. Jego strzelecki dorobek zrobił na trenerach przeciwnych drużyn dostatecznie duże wrażenie, by ustalanie taktyki na mecze z Manchesterem City zaczynać od prób zneutralizowanie Hålanda. I okazuje się, że nie jest to misja niewykonalna.

Śmieszne, że tak zwani eksperci nagle zaczęli zauważać, że norweski napastnik ma też braki i mocno go z tego powodu krytykować. A wcześniej nie miał? Håland to taki napastnik-czołg. Wielki chłop, przez co trochę niezgrabnie poruszający się po boisku, ale gdy się rozpędzi, próba jego zatrzymania może się przykro skończyć dla rywala. Potrafi znikać na wiele minut, by później z instynktem boiskowego zabójcy skutecznie wykańczać akcje, w pełni wynagradzając momenty przestoju i dając swojej drużynie kolejne bramki i (najczęściej) zwycięstwa.

Taki był i taki będzie, na pewno nigdy nie będzie piłkarskim ideałem, bo sporo mu brakuje choćby pod względem technicznej wirtuozerii. Jednak nikt rozsądnie myślący nie spróbuje go porównywać z Leo Messim. Jest za to zabójczo skuteczny, co stanowi jego największy atut.

Przed wtorkowym mecze Ligi Mistrzów wziął go w obronę trener rywali, czyli RB Lipsk, Marco Rose. Kiedyś pracowali razem najpierw w RB Salzburg, potem w Borussii Dortmund. Rose na oficjalnej konferencji prasowej przed rewanżowym spotkaniem 1/8 finału stwierdził (za: wp.pl):

„Jestem zaskoczony, że ktokolwiek może go krytykować. Strzelił 28 goli. Bez nich nawet nie wiem na którym miejscu byłby Manchester City w Premier League. Nie wiem o czym my w ogóle rozmawiamy”.

Rose, na swoje nieszczęście, miał rację, bowiem we wtorkowy wieczór Håland zakpił sobie z krytyków już przed przerwą w starciu z RB Lipsk zaliczając hat-tricka! W drugiej połowie dołożył kolejne dwa gole (ma na koncie w Lidze Mistrzów już 10 w 6 meczach!), a Manchester City wygrał aż 7:0, co, przy remisie 1:1 w pierwszym meczu, dało mu oczywiście awans do ćwierćfinału rozgrywek.

Z podobną, czy jeszcze większą falą krytyki, musi się teraz mierzyć też Robert Lewandowski. Nawet kilka razy zwracałem uwagę, że raz jest kreowany w mediach niemal na geniusza, by po kilku dniach do niczego się nie nadawał. Przyzwyczaiłem się już do owych cykli sinusoidalnych i nie robią na mnie wielkiego wrażenia, bo potrafiłem dostrzec jak ważny potrafi być dla Barcelony nawet gdy nie strzela dla niej bramek.

Niestety niektórzy wyraźnie stracili kontakt z rzeczywistością. Na czele peletonu zdecydowanie znalazł się były piłkarz Wojciech Kowalczyk, który tak podsumował w programie w „Kanale Sportowym” grę swojego rodaka w ostatnich miesiącach (za: goal.pl):

„Główna zasada polega na tym, że od października gramy bez napastnika. Taka jest rzeczywistość, jeśli chodzi o Barcelonę. Możecie kochać Lewandowskiego, niestety gościa nie ma”.

Mógłbym zapytać – a kto błyszczał choćby w Superpucharze Hiszpanii, skoro „gościa nie było”? Mógłbym zapytać… Ale po co? Jak zauważył kiedyś w swoich „Myślach nieuczesanych” Stanisław Jerzy Lec, niektórym należałoby wytoczyć proces myślenia. Nie wiem tylko, czy warto.

▬ ▬ ● ▬