Kto nosi spodnie i wybiera kluby

Zakończyło się zimowe okno transferowe w Zachodniej Europie. Jak zwykle pozostało mnóstwo pytań. Na odpowiedzi trzeba trochę poczekać.

Styczniowe transfery to raczej lifting po letnich, najważniejszych w roku. Są finalnym elementem pracy skautów, liczonych już w tysiącach, zatrudnianych przez każdy klub, który chce odgrywać jakąkolwiek rolę w piłce. Nawet na wąskim krajowym podwórku. Co znaczą dobre transfery najlepiej widać w lidze, która wydaje na nie najwięcej. Czy Manchester United byłby dziś liderem Premier League i głównym kandydatem do mistrzostwa bez kupionego w lecie Robina van Persiego? A czy Queens Park Rangers byłby na dnie tabeli, gdyby kupił przed sezonem innych piłkarzy? W styczniu, już z nowym menedżerem, kupował kolejnych. Christopher Samba i Loic Remy kosztowali tyle, ile roczne budżety czterech klubów polskiej Ekstraklasy. Ale Harry’emu Redknappowi w utrzymaniu może nie pomóc teraz chyba nawet transfer Messiego.

Z listy dokonanych od początku roku transakcji na wyobraźnię podziałały szczególnie dwa nazwiska. Roberto Mancini stracił w końcu cierpliwość do Mario Balotelliego, dlatego ten został graczem Milanu. „Super Mario” to typ piłkarza toksycznego. Zawsze komuś napsuje krwi. Raz rywalom, raz kumplom z drużyny i trenerowi. Głównie dlatego wrócił do Włoch. Ale czy pozbycie się go z błękitnej połowy Manchesteru pomoże klubowi w obronie mistrzostwa Anglii? Wątpliwe. Tak jak wątpliwe, by dzięki niemu Milan odzyskał w tym sezonie tytuł we Włoszech.

Trudno nazwać transferem przejście do PSG Davida Beckhama. Nie tylko dlatego, że był ostatnio wolnym zawodnikiem. Nastąpił raczej zakup marki „Beckham”. Anglik ma przede wszystkim pomóc w misternie budowanym wizerunku wielkiego klubu na miarę jeszcze większych ambicji katarskich szejków, by symbol „PSG” był jak najszybciej równie rozpoznawalny w świecie jak jego nazwisko. Nie jest tajemnicą, że w rodzinie Beckhamów spodnie nosi Vicky. Dlatego jestem pewny, że sama wybrała mężowi klub. Co prawda sama pozostanie z czwórką dzieci w Londynie, ale jak już się zdecyduje go odwiedzić, nie powinna się nudzić. Paryż to jedno z największych na świecie skupisk celebrytów, takich jak ona. Podobnie zresztą do Los Angeles, gdzie David ostatnio ganiał za piłką w barwach Galaxy, do którego wyciągnęła go za uszy z samego Realu Madryt.  

A jaką rolę w styczniowym transferowym spektaklu odegrały nasze orły? Na razie marginalną, nie licząc Roberta Lewandowskiego „sprzedanego” już do wszystkich czołowych klubów w najsilniejszych ligach. Bartosz Salamon i Rafał Wolski wychylają nieśmiało głowy z drugiego czy trzeciego rzędu. Trafiłem na tekst, który krzyczał w tytule z wykrzyknikiem, że ten pierwszy zagra w jednym klubie z Balotellim. Na razie to jest w kadrze Milanu, tak jak i on. Czy zagra i kiedy, to się okaże. Dzięki talentowi Salamon i Wolski dostali szansę, ale muszą ją jeszcze wykorzystać. Cytuje się opinie różnych byłych gwiazd, wierzących że obaj zrobią karierę. Ale cytuje się głównie w polskich i włoskich mediach. Dla reszty Europy to ciągle tylko kandydaci na prawdziwych piłkarzy. A ta reszta o polskiej piłce za wiele niestety nie pisze. Choć czasami się zdarza…

Przed tygodniem trafiłem na tekst z Bońkiem w tytule, w „San Francisco Chronicle”. Tym większa radość, że polską piłką zajęła się znana gazeta na drugim końcu świata. Pomyślałem, że zaraz napiszę  do dwóch znajomych, zwariowanych kibiców mieszkających w tym przepięknym mieście (czy nie przeoczyli?). Zamiast tego uważnie przeczytałem tytuł: „Zauri z Lazio uratował wnuczkę Bońka”… Czy dzięki Salamonowi i Wolskiemu zaczną też wspominać o włoskich następcach prezesa PZPN? Myślę, że on sam również by sobie tego życzył.

▬ ▬ ● ▬