Kto powinien śpiewać hymn?

08.05.2015

W Niemczech skandal. Były reprezentant tego kraju śpiewał hymn innego. Wszystko wydaje się proste i oczywiste, dopóki nie spróbuje się zgłębić tematu.

W głównej roli wystąpił Mesut Özil. Nie byle kto, bo ilu piłkarzy może się pochwalić tytułem mistrza świata? Özil może, a z reprezentacją Niemiec ma w dorobku także trzecie miejsce na świecie. Wystąpił w niej 92 razy.

Można by więc napisać, że 92 razy miał okazję do zaśpiewania niemieckiego hymnu. Miał niewątpliwie, ale ani razu z niej nie skorzystał. Jak podał dziennik „Bild”, nie robił tego, bo twierdził, że w tym czasie się modlił, co miało później pozytywny wpływ na jego grę w meczu.
Özil od niedawna jest zawodnikiem tureckiego Fenerbahce Stambuł. Przeprowadzkę do tego klubu z londyńskiego Arsenalu trudno uznać za niespodziewaną, skoro zamieszkał w kraju swoich rodziców. Co prawda urodził się w Gelsenkirchen, ale jako syn tureckich emigrantów.
W lidze, w której od kilku tygodni występuje jest zwyczaj śpiewania przed każdym meczem państwowego hymnu. I Özil, który reprezentacji Niemiec tego nie robił, zaczął śpiewać hymn kraju swoich rodziców. I właśnie to tak miało zszokować media w kraju, w którym się urodził i wychował.

Zastanawiam się dlaczego. Zastanawiam się też, czy rozważnie napisałem - „hymn kraju swoich rodziców”. Czy to też nie jego kraj? Kto wie jak silne są więzi kulturowe mniejszości tureckiej w Niemczech z krajem przodków, ten łatwiej zrozumie, że nawet kolejne pokolenia emigrantów nie do końca są skłonne zasymilować się w nowym środowisku. I Özil wydaje się być tego najlepszym przykładem.

Zresztą już nie pierwszy raz daje wyraz swoich tureckich sympatii. Zdążył zszokować nie tylko Niemców pozując do zdjęcia z tureckim prezydentem Recepem Erdoganem, niezbyt dobrze postrzeganym w wielu krajach. I stwierdził nawet, że ma dwa serca, tureckie i niemieckie. Dlatego mnie śpiewanie przez niego tureckiego hymnu nie szokuje, a stanowi raczej pewną wypadkową kulturowych uwarunkowań, w których Özil od lat funkcjonuje.

Jest wręcz książkowym przykładem dylematu z jakim muszą się mierzyć dzieci emigrantów potrafiące dobrze kopać piłkę. Bo wtedy zazwyczaj mają szansę powołania do reprezentacji. I zaczyna się problem – do której? I zaczynają się najczęściej różnego rodzaju naciski i sugestie mające skłonić zawodnika do podjęcia jedynie słusznej decyzji z punktu widzenia namawiającego oczywiście.

To jest często konflikt rodzinnych korzeni, ze środowiskiem w jakim wyrastał w zupełnie innym kraju. Ale czasami też, w przypadku tych z mocno zwichniętym charakterem, cyniczna kalkulacja, którą reprezentację wybrać, w której lepiej się opłaci grać?
Przed kilkoma dniami Matt Miazga, reprezentant Stanów Zjednoczonych, którego rodzice pochodzą z Polski, wyznał (za: „Piłka Nożna”):

„Rozmawiałem kilka razy przez telefon ze Zbigniewem Bońkiem. On mnie bardzo lubił i opowiadał o tym, jacy piłkarze występują w reprezentacji Polski i jak świetna atmosfera tam panuje. Namawiał mnie. Ja mu odpowiadałem, że podejmę decyzję, jak przyjdzie powołanie. Dostałem jednak tylko zaproszenie do kadry under-21 prowadzonej wtedy przez Marcina Dornę. To był 2015 rok, gdy już regularnie występowałem w New York Red Bulls. W październiku skontaktował się ze mną Juergen Klinsmann. Gdy dostałem szansę debiutu w reprezentacji USA, nie zastanawiałem się długo. O tym marzyłem od dziecka. Ja mam wielki szacunek do Polski, skąd pochodzi moja rodzina, ale wychowywałem się w Ameryce. Tutaj dorastałem, stawiałem pierwsze kroki na piłkarskim boisku. Jestem produktem amerykańskiego systemu szkolenia. Poza tym z Polski ostatecznie nie dostałem powołania, a z USA owszem…”

Już kilka lat temu zauważyłem, że…:

„Reprezentacja to drużyna, za którą chce się umierać. Jeśli ktoś jeszcze nie chce, bo zastanawia się jaką kadrę wybierze, nie wolno do niego dzwonić dwa razy! Nie warto bowiem nikogo na siłę wpychać do reprezentacji. Sam powinien do tego dojrzeć”.

A jak sam dojrzeje, wtedy na pewno nie będzie się zastanawiał, czy śpiewać hymn, czy nie.

▬ ▬ ● ▬