Kto przerwie błędne koło?

Fot. Trafnie.eu

We wtorek odbył się najważniejszy mecz sezonu w europejskiej klubowej piłce. Nie wiedzieliście o tym? Nie przejmujcie się, to nie jest powód do wstydu.

Piłka zaczyna zjadać samą siebie. Jedną z widocznych oznak niepokojącego procesu stanowi mecz o Superpuchar Europy. Teoretycznie najważniejszy w sezonie jeśli chodzi o klubową piłkę. Spotykają się przecież zdobywcy dwóch najważniejszych pucharów. Oba mają co prawda w nazwie słowo „liga” (Mistrzów i Europy), choć żadnymi ligami nie są. Superpuchar Europy powinien mieć więc swoją rangę, ale nie ma. A raczej ma coraz mniejsze znaczenie.
Kiedyś rozgrywany był pod koniec sierpnia. Od niedawna już w pierwszej połowie miesiąca.

Nie wiem dlaczego UEFA dokonała tej zmiany. Biorąc pod uwagę, że w ostatnich dziesięciu edycjach siedem razy triumfowały drużyny z Hiszpanii, nie była raczej przemyślana. Dla nich początek sierpnia jest jeszcze piłkarskimi wakacjami.

W tym roku sytuacja przedstawiała się znacznie gorzej, ze względu na EURO 2016. Efekt – w teoretycznie najważniejszym meczu nie wystąpili najważniejsi piłkarze, na przykład Gareth Bale czy Toni Kroos, którzy dostali dłuższe urlopy po mistrzostwach Europy. Jaki więc sens miało rozgrywanie bez nich Superpucharu Europy? Sam chciałbym wiedzieć.

Zastanawiam się po co w ogóle rozgrywać ten mecz? Paradoks polega na tym, że poprzedni Superpuchar, przed rokiem w Tbilisi, który miałem przyjemność oglądać na żywo, był jednym z najbardziej emocjonujących spotkań w ostatnich latach. Ale chyba poza Gruzją, gdzie kibice spali w hamakach w parku, by trzymać miejsce w kolejce po bilety, niewielu interesował.

Ten wtorkowy odbył się w norweskim Trondheim na niewielkim stadionie Lerkendal. Już sam fakt, że UEFA wybiera takie obiekty do rozegrania meczu, stanowi rodzaj komentarza do tego, jak jest traktowany. Telewizje nie biją się o prawo do transmisji. Pewnie niewiele można zarobić na reklamach. To tylko jeden mecz, nie ma czego porównywać z Ligą Mistrzów dającą się pożywić przez cały sezon. Jeśli więc ktoś przegapił Superpuchar Europy, traktowany jak jakieś kolejne ligowe starcie, nie powinien się specjalnie przejmować. Nie było to specjalnie trudne.

Trudno było jednak się nie emocjonować wydarzeniami na boisku. Real zdobył wyrównującą bramkę w doliczonym czasie gry, by strzelić w przedostatniej minucie dogrywki kolejną i wygrać z Sevillą 3:2.

Niestety w piłce coraz częściej dochodzi do absurdów. Pod koniec EURO trener Francuzów Didier Deschamps stwierdził, że nie może w pełni korzystać z jednej ze swoich gwiazd, Dimitriego Payeta, bo ten jest zmęczony długim sezonem.

Trener Besnik Hasi po ostatnim meczu Legii przyznał, że przeciwko Piastowi specjalnie nie wystawił przemęczonego Tomasza Jodłowca. Musiał odpocząć po pierwszych trzech ligowych kolejkach sezonu? Ale którego sezonu? Bo dla Jodłowca ten poprzedni praktycznie się nie skończył, gdy zaczął się nowy. Ledwo wrócił z EURO już musiał grać w klubie.

Piłkarze grają za dużo i za często. Dlatego trenerzy ciągle rotują składami, a przez to coraz więcej rozgrywek traci na znaczeniu. W najważniejszych meczach muszą występować najważniejsi zawodnicy. Inaczej ich rozgrywanie nie ma sensu! To błędne koło. Kto je przerwie?

Na pewno nie nowy prezydent FIFA Gianni Infantino. Wziął się ostro za naprawianie światowego futbolu. Niestety nie tak, jak należy. Niedawno zapowiedział, że w finałach mistrzostw świata w 2026 roku liczba uczestników ma zostać powiększona do czterdziestu.

Kompletny nonsens, bo trzydzieści dwie drużyny są optymalnym rozwiązaniem. Czyli najlepsi piłkarze będą musieli grać jeszcze więcej...

▬ ▬ ● ▬