Łatwiej kogoś skopać dla...

Ronald Koeman od kilku dni nie jest już trenerem Barcelony. A co najmniej od kilku już tygodni jest traktowany jak największy nieudacznik w historii.

Takie odnoszę wrażenie, dlatego postanowiłem się pochylić nad tematem. Nie tyle jego zwolnienia, które od pewnego czasu wydawało się przesądzone, ale drwienia ze szkoleniowych umiejętności czy raczej ich braku. Nie twierdzę, że to genialny trener, ale sposób obchodzenia się z nim już dawno przekroczył granice zdrowego rozsądku. Ktoś zupełnie niezorientowany w zagadnieniach piłki nożnej czytając teksty na temat Holendra mógłby dojść do wniosku, że większego nieudacznika i niedojny w jej historii jeszcze nie było. Postanowiłem pójść pod prąd, nie pierwszy raz, i odłączyć się od tego peletonu.

Nie jestem w stanie spokojnie przetrawić wspomnianych opinii, których autorzy potrafią z bezrefleksyjną prostotą dochodzić do łatwych i jedynie słusznych wniosków. Główny wniosek płynie z nich taki, że oto nieudacznik Koeman zjawił się w klubie mlekiem i miodem płynącym, a zostawił po sobie zgliszcza. On i tylko on jest odpowiedzialny za wszystkie nieszczęścia. Całe więc szczęście, że został wreszcie pogoniony.

Pierwsze nasuwające się pytanie brzmi – skoro jest taki beznadziejny, kto wcześniej go angażował i po co? Przypomnę tylko, że przed rokiem, by mógł podpisać kontrakt z Barceloną władze tego klubu musiały zapłacić odstępne KNVB (holenderskiemu związkowi piłki nożnej), ponieważ Koeman był trenerem reprezentacji w swojej ojczyźnie. Chyba jednak nie aż tak tragicznym (finalista pierwszej edycji Ligi Narodów), skoro miejscowy związek zastrzegł sobie w kontrakcie odszkodowanie, gdyby ktoś chciał go przejąć przed końcem tego kontraktu.

I pytanie drugie – jak to możliwe, że trenerskiego niedojdę, oprócz holenderskiej federacji, zatrudniały wcześniej tak znane kluby jak Ajax Amsterdam, PSV Eindhoven, Feyenoord Rotterdam, Benfica Lizbona, Valencia czy Everton?

Zapytałem o Koemana jego rodaka, byłego dyrektora reprezentacji Polski Jana de Zeeuwa. Powiedział mi, że w ubiegłym roku dopiero za trzecim razem został trenerem w ukochanym klubie, bo już wcześniej otrzymał z Barcelony dwie propozycje, które nie zostały jednak sfinalizowane. Jest przecież jej legendą. Jeszcze jako zawodnik w 1992 roku zdobył w finale Ligi Mistrzów na Wembley jedyną bramkę w doliczonym czasie gry w meczu z Sampdorią Genua. Dzięki niej kataloński klub zdobył swój pierwszy Puchar Mistrzów!

De Zeeuw powiedział mi też, że Koeman jeszcze przed podpisaniem trenerskiego kontraktu kupił w Barcelonie mieszkanie, a potem dom, bo chciał tam zamieszkać na stałe. To świadczy najlepiej o jego podejściu do miejscowego klubu i miasta wyjątkowej urody.

Zastanawiam się, jak można zapomnieć, że w czasie, gdy pracował w Barcelonie doszło w klubie do trzęsienia ziemi, dla którego zabrakło podziałki na skali Richtera? Czy naprawdę ktoś uważa, że dług szacowany na półtora miliarda euro, a może nawet więcej, nie ma żadnego wpływu na postawę drużyny? Czy tak trudno dostrzec, że przed nowym sezonem ze wspomnianych powodów pożegnał się z Barceloną Lionel Messi, czyli genialny piłkarz, współtwórca największych jej sukcesów w ostatnich kilkunastu latach? Czy można wymagać od trenera, który stracił też inne największe gwiazdy (Luis Suárez, Antoine Griezmann), by prowadzona przed niego drużyna prezentowała ten samo poziom, co wcześniej? Czy naprawdę tak trudno sobie przypomnieć, że Koeman przejął Barcelonę dosłownie chwilę po klęsce 2:8 w ćwierćfinale Ligi Mistrzów z Bayernem Monachium?

To chyba za trudne pytanie dla tych, którzy potrafią z bezrefleksyjną prostotą dochodzić do jedynie słusznych wniosków. Łatwiej kogoś skopać bez znieczulenia dla efekciarskiej puenty, pomijając niektóre fakty.

▬ ▬ ● ▬