Leczenie kaca po transferowej euforii i...

Fot. Trafnie.eu

Po ostatnim weekendzie raczej trudno znaleźć budujące refleksje związane z polską piłką. A szczególnie ze zbliżającymi się ważnymi meczami.

Sezon zaczęły dwie z pięciu najsilniejszych lig europejskich. Jedna z nich miała stać się „polską” ligą. Wszystko za sprawą letniej transferowej euforii. Do francuskiej Ligue 1 trafiło trzech asów z talii Nawałki. A czekał na nich jeszcze czwarty. Grzegorz Krychowiak przeszedł do Paris Saint-Germain, Kamil Glik do Monaco, a Maciej Rybus do Olympique Lyon. Każdy z nich był ostatnio podstawowym graczem reprezentacji Polski, a mieli występować w klubach z górnej półki we francuskim futbolu.

Polskie media zapowiadały więc podbój miejscowej ligi przez rodaków. W tle pojawiał się jeszcze Kamil Grosicki. Co prawda różnie układało mu się wcześniej w barwach Stade Rennais, ale to również czołowa postać polskiej kadry podczas letniego EURO 2016 we Francji.

Nawet ładnie się układało - skoro występ w finałach mistrzostw Europy był relacjonowany jako niewyobrażalny sukces, więc podbój miejscowej ligi przez znaczących aktorów drużyny, która tego dokonała, wydawał się naturalną konsekwencją wcześniejszych wydarzeń.

Pierwsza kolejka Ligue 1 brutalnie sprowadziła rozbudzone oczekiwania na ziemię. Zaczęło się od piątkowego wyjazdu Krychowiaka na Korsykę. W meczu z Bastią jednak nie zagrał. Nie znalazł się nawet w meczowej kadrze. Mam nadzieję, że wszystko można zrzucić jeszcze na jego późniejszy początek przygotowań do sezonu. Zna smak walki o miejsce w składzie w wielkim klubie, więc sobie poradzi.

Co do Rybusa (cały mecz na ławie), nie byłbym taki pewny. Ale dajmy mu szansę, niech się wykaże. Grosicki wszedł z ławki, czyli jego występ na EURO nie miał generalnie większego wpływu na pozycję w klubie. Tylko Glik zagrał od początku do końca w barwach Monaco.

W innych czołowych ligach też nie za wesoło. Bartosz Kapustka przebił się do meczowej osiemnastki Leicester City, ale na inaugurację z Hull City nie podniósł się z ławki. Tak samo jak Łukasz Piszczek w meczu o Superpuchar Niemiec Borussii Dortmund z Bayernem Monachium.

A przecież to wszystko teoretycznie podstawowi zawodnicy reprezentacji Polski. Biorąc pod uwagę, że do pierwszego jej meczu z Kazachstanem w eliminacjach do mistrzostw świata zostało już niecałe trzy tygodnie, ciekawie na razie nie jest. I trudno się pocieszać, że Łukasz Fabiański z Arturem Borucem, tak jak i Robert Lewandowski mają pewne miejsce w składzie w swoich klubach…

Równie niewesołe myśli przychodzą do głowy przed decydującym środowym meczem kwalifikacyjnym do Ligi Mistrzów. Po tym, co Legia pokazała w ostatnim meczu ligowym z Górnikiem Łęczna, trudno ze spokojem oczekiwać informacji z Dublina. Sama porażka 0:1 wszystkiego nie mówi. Czasami można przegrać, mając przewagę przez cały mecz. Tylko, że Legia kolejny raz, tak jak w spotkaniu pucharowym w Zabrzu, prezentowała się naprawdę kiepsko na tle rywala. Nie zasłużyła nawet na remis.

Śmieszne byłoby tłumaczenie wszystkiego oszczędzaniem się przed najważniejszym meczem w sezonie. Ten tekst kupią już najwyżej naiwniacy. W środę Legia nie będzie walczyła tylko z irlandzkimi amatorami z Dundalk. Najpierw musi wygrać sama ze sobą.

▬ ▬ ● ▬