Leicester jest tylko jeden

Fot. Trafnie.eu

W niedzielę odbył się w Warszawie mecz na szczycie. Nawet dwa mecze, tylko w różnych ligach. O takim układzie terminarza zadecydowała policja.

Na sobotę zaplanowano mecz lidera z wiceliderem trzeciej (w rzeczywistości czwartej) ligi – Polonii z Sokołem Aleksandrów Łódzki. Ta druga drużyna przewodzi w grupie łódzko-mazowieckiej. Przed niedzielnym spotkaniem na szczycie miała cztery punkty przewagi. Dlatego pojedynek wzbudzał spore zainteresowanie w tej części Warszawy kibicującej Polonii (długie kolejki przed kasami biletowymi) oraz Łodzi (jeszcze w tle ŁKS goniący czołówkę).

Ale na sobotę zapowiedziano w Warszawie aż trzy marsze. Ze względów bezpieczeństwa policja nie wyraziła zgody, by tego samego dnia grali jeszcze piłkarze, nawet w niższej lidze. Przesunięto ich mecz na niedzielę. Ale ponieważ zaplanowano już wcześniej spotkanie Legii o 18.00, nowy termin wyznaczono na 11.00 rano.

Trochę dziwna godzina, raczej piknikowa, jak na mecz na szczycie, nawet w czwartej lidze. Ale kibice dopisali, a atmosfera na boisku i trybunach nie miała nic wspólnego z piknikiem. Zacięta walka od pierwszej do ostatniej 96. minuty, bo aż sześć doliczył sędzia. Polonia wygrała 1:0 i ma już tylko punkt straty do Sokoła. Do końca jeszcze sześć kolejek, więc może być ciekawie. Tym bardziej, że w ostatniej derby Warszawy z… Legią, a dokładniej jej rezerwami.

Pierwsza drużyna Legii w niedzielę grała mecz być może decydujący o mistrzostwie Polski. Na Łazienkowską przyjechał Piast Gliwice. Trybuny pełne, zapowiadało się na wielkie emocje, bo na trzy kolejki przed końcem oba zespoły miały tyle samo punktów. Nie tylko ja zastanawiałem się, czy Piast okaże się polskim Leicester City i sprawi taką samą niespodziankę jak mistrz Anglii, wygrywając Ekstraklasę.

Trener Radoslav Latal twierdził, że jego piłkarze w Warszawie nie będą się tylko bronili. Słowa dotrzymał, bo rzeczywiście nie murowali bramki. Ale to jeszcze nie wystarczy, by wygrać. Piastowi nie wystarczyło. Dlatego już nikt nie powinien mieć wątpliwości, że Leicester jest tylko jeden.

Legia zgniotła rywali wygrywając 4:0, nie pozostawiając złudzeń, która drużyna jest lepsza, i która bardziej zasługuje na mistrzostwo. Piast starał się grać uważnie, starał się rozgrywać piłkę, starał się atakować... Wychodziło mu to raz lepiej, raz gorzej. Nie na tyle jednak dobrze, by znalazło przełożenie na bramki.

Bramek nie zdobywał, tylko je tracił. Najpierw jedną, a tuż przed przerwą następną. Gdy na początku drugiej połowy Legia trafiła po raz trzeci, nikt już nie mógł mieć wątpliwości kto wygra.

Latal przyznał po meczu, że część jego młodych zawodników nie wytrzymała ciśnienia. To może i lepiej, że w końcówce ligi, niż na przykład w eliminacjach do Ligi Mistrzów. Dla Piasta wicemistrzostwo jest i tak, jak finał tych prestiżowych rozgrywek. Choć trener Legii chwalił rywali, że „są dobrze poukładani”, to nie mam wątpliwości, że poukładani tylko do pewnego poziomu, którego nie mają jeszcze szans przeskoczyć.

Kibice z Gliwic na szczęście nie stracili kontaktu z rzeczywistością. Spora grupa, która pojawiła się w Warszawie, odpowiednio nagrodziła swoich piłkarzy po meczu, choć dostali sromotne lanie. Ale grali jak potrafili najlepiej. Akurat w niedzielę lepiej już nie potrafili.
Kontaktu z rzeczywistością nie stracił też trener Legii. Stanisław Czerczesow zapytany na konferencji prasowej, czy walka o tytuł mistrzowski została rozstrzygnięta, szybko sprowadził na ziemię zadającego pytanie:

„Chyba masz problemy z matematyką? Jak rozstrzygnięta, skoro mamy trzy punkty więcej, a do zdobycia jest jeszcze sześć?”

▬ ▬ ● ▬