2014-04-10
Liga Mistrzów da się lubić
Ćwierćfinałowe mecze najważniejszych klubowych rozgrywek na świecie pokazały mistrzowski poziom. Mam nadzieję, że podobnie będzie w półfinałach i finale.
Słyszę i czytam same zachwyty. Raczej słuszne, bo na żadnym z czterech meczów nie można się było nudzić. Nawet na tym w Dortmundzie, który wydawał się tylko formalnością. Trudno nie zgodzić się z trenerem Jürgenem Kloppem, że spotkanie Borussii z Realem powinno być pokazywane wszystkim, którzy wątpią, ze straty trzech bramek z pierwszego meczu nie można odrobić. Okazuje się, że można i to z samym Realem. No, prawie, bo wygrana 2:0 to za mało. Ale stracha Hiszpanom napędzili.
Tylko że w Dortmundzie zagrał prawie Real. W porównaniu z pierwszym meczem w Madrycie cień drużyny. Czyli kolejny wniosek – piłka to przede wszystkim gra głów, a dopiero później nóg. Chyba piłkarze Carlo Ancelottiego za szybko wywalczyli w głowach awans już przed tygodniem, więc nogi nie chciały robić tego co powinny. Piłkarze to tylko ludzie, dlatego jeszcze doczekamy się niejednej niespodzianki po wysoko wygranym pierwszym meczu.
Jestem też przekonany, że zobaczymy wkrótce jakiś kolejny numer Jose Mourinho. Czy ktoś pamięta jego słynny bieg do narożnika boiska pod koniec meczu z Manchesterem United przed dziesięcioma laty? Był wtedy trenerem FC Porto, które zdobyło w końcówce meczu na Old Trafford bramkę dającą awans do ćwierćfinału Ligi Mistrzów. Jose pognał z ławki rezerwowych do swoich piłkarzy, by cieszyć się razem z nimi.
Zachowanie było spontaniczne (choć dziś bym już za to głowy nie dał!) i stanowiło pewien symboliczny początek jego drogi na szczyt europejskiej piłki. We wtorek skopiował swój wyczyn, gdy tuż przed końcem meczu z PSG decydującego o awansie gola zdobyła Chelsea. Znów był bieg do narożnika boiska, ale zamiast spontaniczności cwaniacka kalkulacja. Sam przyznał na konferencji prasowej, że wykorzystał ten moment, by podpowiedzieć swoim zawodnikom jak mają grać w ostatnich minutach, by nie zaprzepaścić korzystnego wyniku. Dziesięć lat na piłkarskich salonach zrobiło swoje. Jose ciągle potrafi się uczyć i zaskakiwać. Dlatego na trybunach Stamford Bridge we wtorek wisiał transparent: „The Special One”.
Nie ukrywam, że życzyłem awansu PSG. Marzył mi się nawet finał (choć zdawałem sobie sprawę, że mało realny) PSG – Atletico. Z prostego powodu – trochę świeżej krwi przyda się nawet Lidze Mistrzów. Żeby ciągle nie oglądać tych samych zespołów walczących o srebrny puchar. Na razie moje nadziej spełniło tylko Atletico Madryt eliminując Barcelonę.
Pojawiające się przy okazji informacje o końcu tej ostatniej drużyny uważam za zdecydowanie przedwczesne. Pozaboiskowe problemy katalońskiego klubu (niejasności przy transferach, długi) nie wpłyną moim zdaniem znacząco na jego wyniki w przewidywalnej przyszłości. To ciągle piłkarski gigant. Nadal liczy się w walce o mistrzostwo Hiszpanii.
Może pora wreszcie docenić fakt, że w tej walce pojawił się kolejny silny rywal? Atletico nie obserwuje już pojedynku Realu z Barceloną najwyżej z trzeciego miejsca. Stopniowo odbudowuje swą potęgę. Najpierw sukcesy w Lidze Europejskiej, teraz po czterdziestu latach znów awans do półfinału rozgrywek będących nową formą Pucharu Mistrzów. To nie przypadek. Jeśli jeszcze zakończy sezon zdobyciem mistrzostwa Hiszpanii, też nie będzie w tym przypadku.
Czy równie przesadzone są informacje o końcu Manchesteru United? O końcu na pewno, choć nie sądzę, by szybko był w stanie odzyskać dominującą pozycję w angielskiej piłce. Dlatego może mieć problemy z powrotem do Ligi Mistrzów także za rok. Coraz więcej silnych klubów z wielkimi aspiracjami w Premier League. Szczególnie ten zza płotu – Manchester City, który wygrał niedawno kolejne derby i to wyraźnie 3:0.
Nie można wszystkiego zwalać na Davida Moyesa i robić z niego nieudacznika. W meczu rewanżowym z Bayernem pokazał, że raczej panuje nad drużyną. Tylko ta drużyna ma za mało atutów, by spełniać zbyt rozbudzone oczekiwania swoich kibiców rozbestwionych sukcesami ostatnich lat.
Od początku starałem się bronić Moyesa, bo uważam, że podjął się w tym sezonie misji niewykonalnej. Czytając ostatnie komentarze o grze prowadzonej przez niego drużyny widzę jednak, że ta świadomość zaczyna wreszcie docierać także do innych. Szkoda, że tak późno.
▬ ▬ ● ▬