Liga paradoksów

Liga paradoksów
Jagiellonia Białystok została mistrzem Polski. To nie tylko jej sukces, bo została nim po raz pierwszy, ale i całej ligi, że udało się mistrza w ogóle… wyłonić.

Niby żart, ale tylko trochę i raczej mało śmieszny, bo w pewnym momencie zacząłem się zastanawiać, czy tego mistrza nie będzie trzeba wylosować. Co prawda chętnych do tytułu było kilku, ale odnosiło się wrażenie, że żaden nie jest w stanie go zdobyć, niespodziewanie tracąc punkty. Nie przez przypadek nazwano to „wyścigiem żółwi”, bowiem w zakończonych rozgrywkach paradoks gonił paradoks.

Jagiellonia w decydującym o tytule meczu pokonała w Białymstoku Wartę Poznań 3:0. Pokonała łatwo, strzelając pierwszą bramkę już po kilku minutach, a wynik ustaliła do przerwy. Ale gdyby tydzień wcześniej nie wyszarpała w męczarniach remisu w Gliwicach z Piastem, strzelając wyrównującego gola w doliczonym czasie gry, zwycięstwo w ostatniej kolejce nic by jej nie dało. Śląsk Wrocław wygrał bowiem w Częstochowie z Rakowem 2:1, kończąc rozgrywki z taką samą liczbą punktów - 63, zostając wicemistrzem tylko ze względu na gorszy bilans bezpośrednich spotkań z Jagiellonią.

Obie drużyny poprowadzili do boju trenerzy, którym w ubiegłym sezonie udało się je obronić przed spadkiem! Na szczęście dla oku klubów wybrano wersję zdroworozsądkową. Adriana Siemieńca awansowano w Białymstoku do pierwszej drużyny z zespołu rezerw. Jacka Magierę we Wrocławiu przywrócono do łask w krytycznym momencie, bo wcześniej pogoniono i przypomniano sobie o nim, ponieważ cały czas pobierał w Śląsku pensję.

Już przeczytałem, że Jagiellonia to najgorszy mistrz w historii Ekstraklasy odkąd przyznaje się trzy punkty za zwycięstwo, bo zakończyła sezon z bilansem zaledwie 1,85 punktu na mecz. Ale paradoksalnie nie przypominam sobie, kiedy mistrz był tak chwalony za styl gry. Dosłownie wszyscy podkreślali, że na Jagiellonię patrzy się z przyjemnością, bo gra najładniej dla oka, dlatego z tego względu wiele osób życzyło właśnie jej zdobycia tytułu.

Jeszcze zanim go zdobyła, a wiadomo już było, że zagra w europejskich pucharach, zaczęły się schody (za: przegladsportowy.onet.pl):

„Przedstawiciele UEFA stawią się na stadionie Jagiellonii w poniedziałek 3 czerwca na wizytację. Ta wynika z tego, że Białystok nie ma lotniska, a odległość od warszawskich portów może być na granicy norm wyznaczanych przez europejską federację. Od tej decyzji będzie zależało, gdzie przyszły mistrz albo wicemistrz Polski zagra w europejskich pucharach. To absolutnie kluczowa decyzja dla klubu”.

Czy paradoksalnie będzie to kolejny mistrz (po Rakowie) wielkiego kraju w sercu Europy chwalącego się od lat bogatą infrastrukturą stadionową, który zostanie zmuszony mecze w europejskich pucharach rozgrywać w roli gospodarza jako gość?

Żeby ktoś wygrał, ktoś musi przegrać. A porażki bolą bardziej, gdy ten ktoś MUSI zdobyć mistrzostwo. Przed sezonem taki cel stawiano przed Legią Warszawa i Lechem Poznań. Pierwsza z wymienionych drużyn zakończyła rozgrywki na trzecim miejscu gwarantującym start w eliminacjach do Ligi Konferencji Europy. Kibice drugiej obejrzą w najbliższym sezonie europejskie puchary w telewizji. A jak to ich boli, widać było na ostatnim meczu z Koroną Kielce przebiegającym w stylu szyderczego pikniku ochrzczonego „Kolejorz party”. Przypominał atmosferą „plażing i smażing”, w której prześmiewcza beztroska i wesołe melodyjki puszczane na trybunach zostały na końcu zastąpione marszem żałobnym.

Paradoksalnie Lech wyprawił pogrzeb swoim sąsiadom, dając się ograć Koronie 2:1. Ten wynik oznaczał, że z ligi spadła Warta, a przecież oba poznańskie kluby, przynajmniej na poziomie kibicowskim, żyją w przykładnej zgodzie.

Gorycz degradacji przeżyła drużyna prowadzona przez Dawida Szulczka, uznawanego od kilku lat za wielki trenerski talent polskiej piłki. Nikt go w Poznaniu w trakcie sezonu, mimo słabych wyników, nie chciał zwalniać, tylko zaproponowano mu nowy kontrakt. Trener jednak postanowił go nie przedłużać.

Chyba największym paradoksem jest jednak fakt, że Szulczka w ostatniej kolejce z ligi „spuścił”… przyjaciel. Trener Jagiellonii Adrian Siemieniec był nawet świadkiem na jego ślubie! Takie to piłkarskie scenariusze potrafi pisać życie.

W lipcu rusza nowy sezon Ekstraklasy. Czy również będzie pełen paradoksów co ten właśnie zakończony?

▬ ▬ ● ▬