2025-01-06
Listek figowy
Trójka rodaków w barwach Barcelony rozpoczęła nowy rok od zwycięstw. Trzeba się cieszyć, choć odnoszę wrażenie, że chyba nie wszystkim to pasuje.
Zacznę od kobiety, czyli Ewy Pajor. Już sam fakt, że występuje w Barcelonie jest sporym osiągnięciem, bo w kobiecej piłce to w tej chwili drużyna znacząca w Europie znacznie więcej niż jej męski odpowiednik we wspomnianym klubie. A skoro występuje i jest napastniczką, powinna strzelać bramki. I strzela. Właśnie zaliczył podczas weekendu hat-tricka w wyjazdowym meczu ligowym z Realem Sociedad San Sebastian wygranym 6:0.
Nie jest to nic nadzwyczajnego. Dzięki temu Pajor znacząco powiększyła dorobek bramkowy w tym sezonie w hiszpańskiej ekstraklasie i z 13 golami jest zdecydowaną liderką klasyfikacji strzelczyń. Rodzime media odnotowały ów fakt z radością, czemu trudno się dziwić.
Niektórzy mogą się za to nieco zdziwić odbiorem występu w męskiej Barcelonie dwóch rodaków w meczu o Puchar Króla z UD Barbastro, wygranym gładko 4:0. Skoro dwóch, jasne jest, że Wojciech Szczęsny wreszcie zadebiutował w nowych barwach po szybkim powrocie z piłkarskiej emerytury. Ta emerytura trwała krócej, niż oczekiwanie na ponowny występ w bramce, które zabrało kilka miesięcy. Najważniejsze, że się w końcu doczekał i zagrał cały mecz.
Bliższe prawdy byłoby chyba stwierdzenie, że musiał głównie się koncentrować na tym, by nie stracić... koncentracji, bo za wiele pracy nie miał. Jego interwencje można policzyć, bez najmniejszej przesady, na palcach jednej ręki, aż… (za: przegladsportowy.onet.pl):
„Dopiero w 87. minucie miała miejsce sytuacja, w której mógł zachować się lepiej. Wtedy to wyszedł z bramki, ale gdy zobaczył, że Gerard Martin blokuje Gastona Inigo, nie zdecydował się na interwencję. Tyle że obrońca robił to nieumiejętnie i piłkarz Barbastro zdołał wcisnąć stopę i skierować piłkę między nogami Polaka. W sukurs przyszedł Pau Cubarsi, który wybił futbolówkę jeszcze przed linią bramkową.
Brawa w tej sytuacji należą się też... realizatorowi transmisji. Momentalnie na ekranie zobaczyliśmy Flicka. Trenerowi Barcelony z wrażenia opadła szczęka, ale bynajmniej nie z pozytywnego”.
Odnoszę wrażenie z narracji komentarza, że wspomniana sytuacja okazała się wręcz wymarzona, bo inaczej naprawdę trudno by się było do czegokolwiek przyczepić w występie Szczęsnego. Choć jakoś nie zauważyłem aż tak drastycznych zmian w mimice Flicka, ale może jestem za mało spostrzegawczy.
Teraz o drugim Polaku w barwach Barcelony, czyli Robercie Lewandowskim, który zdobył dwie bramki. Zrobił swoje, więc po przerwie został zmieniony. To moja wersja wydarzeń, bo jest również inna (za: przegladsportowy.onet.pl):
„Bez echa przejdą też dwie bramki Roberta Lewandowskiego. W meczu z Barbastro Polak przełamał strzelecką niemoc, dwa razy pokonując bramkarza rywali. O posusze 36-latka niech świadczy fakt, że trzeba cofnąć się aż do końcówki listopada, by skompletować poprzednie dwa trafienia napastnika Blaugrany”.
Jeśli dobrze zrozumiałem, to naprawdę dramat, że Lewandowski czekał nieco ponad miesiąc, by znów zdobyć w meczu dwie bramki! Przecież (nie tylko) w Hiszpanii każdy napastnik pakuje po dwie w każdym meczu, nieprawdaż?
Gdy to przeczytałem, od razu przypomniała mi się utrzymana w podobnym tonie opinia o Lewandowskim. Myślałem, że sprzed roku. Gdy trochę poszperałem, okazało się, że jednak sprzed dwóch lat (za: przegladsportowy.onet.pl):
„Na pierwszy rzut oka wszystko wygląda w jak najlepszym porządku. FC Barcelona pokonała Betis Sewilla (4:2 w rzutach karnych, po dogrywce było 2:2) i awansowała do finału Superpucharu Hiszpanii, a pierwszą bramkę zdobył Robert Lewandowski. Polak ma 18 goli w 21 oficjalnych meczach Dumy Katalonii - futbol widział już gorszą adaptację w nowej drużynie. Czwartkowa bramka jest jednak tylko listkiem figowym”.
A oto „dowód” dlaczego:
„Aż do czwartku ostatnim meczem Barcelony, w którym Lewandowski wpisał się na listę strzelców, był ten z Valencią. Z jednej strony jego indolencja trwała 251 minut gry w trzech spotkaniach, z drugiej - od trafienia na Estadio Mestalla minęło blisko 2,5 miesiąca. Mecz z Los Ches odbył się przecież 29 października. Dla kogoś o tak ogromnym głodzie zdobywania bramek to sytuacja po prostu nie do przyjęcia”.
Iście genialna puenta! Bo w ciągu „2,5 miesiąca” Lewandowski musiał wtedy pauzować za czerwoną kartkę i miał przerwę, jak wszyscy zresztą, z powodu finałów mistrzostw świata w Katarze.
Dlatego wydaje mi się, że odkryłem co było wtedy, co jest teraz pod owym „listkiem figowym”. Zawsze znajdzie się coś, żeby przyłożyć, bez względu na realia.
▬ ▬ ● ▬