Lód na głowy pytających

Fot. trafnie.eu

Reprezentacja Polski miała wygrać, a tylko zremisowała 1:1 z Czarnogórą. Niektórzy po piątkowym meczu jeszcze liczyli matematyczne szanse na awans.

Może jeszcze są, ale mnie już się nie chce ich szacować. Trzeba być realistą. Jeśli drużyna nie potrafi wygrać u siebie z żadnym z trzech najgroźniejszych rywali do awansu, trudno ciągle liczyć na cud. Tak samo jak obwiniać sędziego, że nie podyktował karnego i nie uznał bramki w doliczonym czasie gry meczu z Czarnogórą zdobytej ze spalonego. Trzeba było wykorzystać jedną z licznych okazji, problem potencjalnych błędów sędziego przestałby istnieć. Taka jest piłka i taka będzie zawsze.  

Jedno mnie zadziwiło – nikt po meczu nie chciał linczować trenera czy zawodników, jak wcześniej. Trudno było im zarzucić brak ambicji czy zaangażowania. Walczyli do ostatniej sekundy, jak potrafili najlepiej. Że użyję wręcz jednego z moich nie używanych określeń „dali z siebie wszystko”. Może nawet więcej. Za wiele ambicji i zaangażowania w pierwszej połowie. Tym należy tłumaczyć fakt, że gra po przerwie wyraźnie siadła. Nie da się równym tempem grać całego meczu, nawet jak się wkłada w niego dwa serca.   

Jakub Błaszczykowski na pytanie gdzie było bliżej do zwycięstwa – w Podgorica (w pierwszym meczu eliminacji), czy wczoraj w Warszawie – odpowiedział: „I tu, i tu”.  

A może „i tu, i tu” było równie daleko? W piłce wygrywa skuteczniejszy, wartość artystyczna występu nie ma znaczenia. Trzeba być skutecznym w ataku, ale najpierw skutecznie się bronić. A jak padła wczoraj bramka dla Czarnogórców? Może lepiej zapytać – jak Polacy ją stracili?  

W jedenastej minucie Grzegorz Krychowiak z Łukaszem Szukałą skoczyli razem do główki w środku boiska, w efekcie wybijając piłkę poza boisko. Po prostu brak komunikacji. Krychowiak miał o to pretensje do Szukały. Zaczęła się wymiana zdań. Ten pierwszy był tak zaaferowany, że nie zauważył jak piłka wyrzucona z autu przeleciała nad jego głową. Luka w środku boiska, rywale wymieniają dwa podania i Dejan Demjanović dostaje piłkę na linii pola karnego. Nie marnuje okazji i Czarnogóra obejmuje prowadzenie.  

Robert Lewandowski zapytany wczoraj czy reprezentacja nie traci za dużo bramek, bez wahania się zgodził. Choć bardzo uważnie dobierał słowa, mówił o konieczności poprawy „bronienia całą drużyną”, by nie napiętnować kolegów z defensywy. Chyba od tego należałoby zacząć. Bądźmy bowiem obiektywni - Polacy mogli (powinni) wczoraj strzelić więcej niż jedną bramkę, ale Czarnogórcy też niestety mieli swoje wyborne sytuacje. Ktoś im na to pozwolił.

Lewandowski, zdobywca wyrównującego gola, był jednym z bohaterów wieczoru. Namiętnie komentowano jego przełamanie. Nie z karnego, jak z San Marino, ale z gry. Zdobył tak dla reprezentacji pierwszą bramkę od inauguracyjnego meczu EURO 2012 z Grecją.

Przez kolejny rok dobrych rad udzielał mu niemal każdy, kto miał ochotę. Niektórzy próbowali go nawet pogonić z kadry. Ja należałem do drugiej grupy, która chciała przyłożyć trochę lodu do głów przedstawicieli pierwszej. Gdyby nawet Lewandowski wczoraj znów nie trafił, nadal uważałbym go za zawodnika światowej klasy. Już dawno takiego polska piłka nie miała. Każdy, kto ma na jej temat choć średnie pojęcie, powinien zauważyć co on potrafi robić z piłką na boisku. Miał dwóch rywali na plecach, a oszukał ich i zdobył bramkę uderzeniem spoza pola karnego.

W drugiej połowie w niewiarygodny wręcz sposób przyjął górną piłkę w polu karnym. Znów miał dwóch obrońców koło siebie, wydawało mi się ze dwa razy, że go przewrócą. Jest jednak tak silny, tak znakomicie potrafi się zastawiać, że nie tylko opanował piłkę, ale jeszcze ją skutecznie odegrał. Przewyższa o dwie albo trzy klasy wszystkich pozostałych polskich napastników. Na zadawane jeszcze niedawno dość często pytanie – kto alternatywą w reprezentacji dla Lewandowskiego, odpowiadam – lód na głowy pytających.

Zamiast go tępić, lepiej poszukać mu równorzędnych partnerów. Następne eliminacje zaczynają się dopiero za rok. Czy raczej - już za rok…    

      ▬ ▬ ● ▬