Mam się czym pochwalić!

W mocno subiektywnym podsumowaniu kończącego się roku postanowiłem wyróżnić osoby związane z polską piłką, które szczególnie na to zasłużyły.

Jeśli chodzi o piłkę klubową, długo zastanawiać się nie musiałem. Trener Adrian Siemieniec jest dla mnie osobowością roku w tej branży. Człowiek bez wielkiego szkoleniowego doświadczenia zdobył z Jagiellonią Białystok, której grę oglądało się z przyjemnością, sensacyjne mistrzostwo Polski. A sensacyjne choćby dlatego, że rok wcześniej drużyna w bólach uratowała się przed spadkiem!

Ale Siemieniec kupił mnie czym innym. Nigdy nie udawał mądrzejszego niż jest. I jako autor tekstu zamieszczonego w piśmie poświęconym sprawom trenerskim, wydawanym przez PZPN, zawarł w nim zdanie:

„Miło jest być ważnym, ale ważniejsze jest być miłym”.

Zapamiętałem i już je komuś cytowałem powołując się oczywiście uczciwie na autora! Nie wiem, czy to jego myśl własna, czy zaczerpnięta z innego źródła, ale na pewno warta zapamiętania, więc każdemu polecam. Nie tylko do zapamiętania, ale przede wszystkim do wdrożenia w codziennym życiu.

Obok Siemieńca w Białymstoku wypromowały się jeszcze dwie osoby. Pierwszą jest dyrektor sportowy Łukasz Masłowski. Odnoszę wrażenie, że w mediach wręcz postrzegany i przedstawiany na równi z ligowymi gwiazdami. Podobno ma kilka ofert na biurku z innych klubów. Ofert pracy dla siebie, a nie ofert zawodników do kupienia. Bo sztuką jest praktycznie bez pieniędzy, przy dużo skromniejszym budżecie od ligowych potentatów, zbudować drużynę, która pokazała im plecy w walce o mistrzostwo.

Ma w tym zasługę także prezes Jagiellonii Wojciech Pertkiewicz. Właściwie powinienem napisać, że były prezes, bo był w Białymstoku tylko na gościnnych występach i odchodzi z końcem roku. Nigdy nie krył się ze swoimi sympatiami dla Arki Gdynia i w tym klubie pokazał wcześniej, że zna się na swoim fachu. Dlatego przez kibiców Jagiellonii został przyjęty jako „najemnik”. Gdy było już wiadomo, że odchodzi (stwierdził, że wyłącznie ze względów osobistych, rodzinnych), na meczu w Białymstoku ze Śląskiem Wrocław przygotowali mu efektowną oprawę z hasłem:

„Dzięki Wojtek, jesteś fachura, od nas dla ciebie ostatnia faktura”.

Nie przypominam sobie, by jakiś prezes, do tego „najemnik”, był kiedykolwiek tak uhonorowany przez polskich kibiców.

Teraz o piłce reprezentacyjnej, jednak nie w męskim wydaniu, bo tu akurat w kończącym się roku wielkich powodów do zachwytów nie było. Odwrotnie niż w przypadku kobiecej reprezentacji, która wywalczyła historyczny awans do finałów mistrzostw Europy. Mam się czym pochwalić, bo przypomnę, co napisałem o niej równo przed rokiem podsumowując rok poprzedni:

„Zrobiła w ostatnich latach naprawdę wielki postęp. To już nie tylko Ewa Pajor, ale także coraz więcej zawodniczek decydujących o sile drużyny. Zawsze powtarzałem, że dziewuchy są ambitne, bardziej od rozkapryszonych facetów, bo wszystko ciężej im przychodzi, nie bywają rozpieszczane jak męscy gwiazdorzy.

Na boisku nie są takimi oszustami jak oni, bo nie nauczyły się jeszcze udawać, tarzając się po murawie po „brutalnych” faulach i mam nadzieję, że nigdy się nie nauczą. Dlatego ich mecze oglądam z coraz większą przyjemnością. I nadzieją, że może niedługo zobaczymy kobiecą reprezentację prowadzoną przez Ninę Patalon na jakieś wielkiej imprezie”.

I rzeczywiście zobaczymy, już w lipcu na mistrzostwach Europy w Szwajcarii, po dwukrotnym pokonaniu w barażach Austrii. Brawo, bo wcale nie było to takie oczywiste po wcześniejszych porażkach w Dywizji A Ligi Narodów. A smakowitą puentą do wygranej w rewanżowym meczu w Wiedniu pieczętującego awans był fakt, że akurat tego dnia Pajor, czyli najlepsza polska piłkarka i zdobywczyni zwycięskiej bramki, obchodziła urodziny! Oczywiście, jak każda kobieta, kolejne osiemnaste...

▬ ▬ ● ▬