Miasto nasze kochane

Fot. Trafnie.eu

Wczoraj nastąpił ostateczny rozwód Śląska Wrocław z Zygmuntem Solorzem. Na tym przykładzie specjaliści od PR-u mogą się uczyć jak przekuć porażkę w sukces.

Żyjemy w czasach gdy wizerunek jest sprawą fundamentalną. Pouczającą lekcję dostałem wczoraj przy okazji odkupienia przez miasto Wrocław 51 procent akcji Śląska od cypryjskiej spółki Bithell Holdings Ltd należącej do Solorza. Czego ja się przy tej okazji nie dowiedziałem? Że zakończony właśnie okres współpracy był mlekiem i miodem płynący. Śląsk odnosił przecież największe sukcesy – mistrzostwo kraju i miejsca na podium…

To dlaczego się rozstali, skoro okres był taki owocny? Dlaczego prawnicy obu stron, często z umiejętnym włączeniem mediów pana miliardera, straszyli się nawzajem w tej gierce? Dlaczego składano wnioski o upadłość? Dlaczego dwa dni wcześniej Śląsk znalazł się na „czarnej liście” UEFA wśród sześciu klubów europejskich nie regulujących swoich zobowiązań? Na takie trudne pytania nikt nie chce odpowiadać, skoro strony stwierdziły, że „rozstają się w zgodzie”.

Przez ostatnie lata Śląsk nie rozgrywał meczów na Stadionie Miejskim, tylko raczej w znajdującej się obok wielkiej dziurze w ziemi, wokół której wszystko się kręciło. To był główny obiekt zainteresowania Solorza, a nie żadna piłka nożna, czy drużyna w Ekstraklasie. Śląsk stanowił tylko element składowy małżeństwa z rozsądku, po zawarciu którego okazało się szybko, że najbardziej brakuje w nim właśnie rozsądku. 

W wykopanej dziurze miała powstać galeria handlowa. Nie powstała, więc zaczęła się wojna. Na słowa, na prawników, na paragrafy, na demagogię, na protesty kibiców. A przy okazji, gdzieś w tle, odbywały się kolejne ligowe mecze.

Przykład Śląska dowodzi, że w polskiej piłce coraz mocniejszą pozycję ma nowy rodzaj pracodawcy. Kto nim jest? My, podatnicy! Władze Wrocławia już wcześniej przejęły mniejszościowy pakiet akcji klubu. Teraz odkupiły od Solorza resztę. Czyli tak naprawdę klub będą utrzymywali podatnicy, których pieniędzmi żywi się miasto. Nie wiem czy są z tego zadowoleni, ale na razie nikt ich nie pytał. Mogą ewentualnie pośrednio wyrazić swoje zdanie w najbliższych lokalnych wyborach.

Model wrocławski jest już praktykowany z powodzeniem także w innych miastach. Wczoraj pojawiła się informacja, że władze Zabrza zapisały w projekcie budżetu cztery miliony złotych na potrzeby Górnika. Bo to jego większościowy udziałowiec. Takim samym jest urząd miasta w Gliwicach dla Piasta i w Bielsku-Białej dla Podbeskidzia. Miasto Kielce ma nawet sto procent akcji Korony.

Taki układ ma niekwestionowane zalety. Jeśli w budżecie znajdą się pieniądze na klub, nie będą to pieniądze wirtualne. Z reguły jest ich mniej, ale za to pewne. Nie trzeba obawiać się kaprysów milionerów, pytać o termin zapłaty zaległych pensji, ani szukać po świecie krętaczy takich, jak Ireneusz Król wiecznie „robiących przelew”...   

▬ ▬ ● ▬