Miłośnik łososi i bezzębny koleś

Fot. Trafnie.eu

Pierwszego listopada tradycyjnie wspominamy tych, którzy odeszli. Ostatnie dwanaście miesięcy było szczególnie bolesne dla kibiców w Anglii.

W tym czasie zmarło aż czterech mistrzów świata z 1966 roku - Martin Peters, Norman Hunter, Jack Charlton i Nobby Stiles! Dwóch pierwszych wystąpiło w reprezentacji Anglii także w pamiętnym dla nas meczu na Wembley w październiku 1973 roku. Jednak uwagę mediów bardziej przyciągali dwaj pozostali.

Jack Charlton, choć pozostawał w cieniu młodszego o dwa lata brata – Bobby’ego, był z pewnością dobrym piłkarzem, skoro po mistrzostwach świata w 1970 roku sam Pele wymienił go w gronie kilku angielskich zawodników, którzy „mogliby grać w każdym momencie w każdej brazylijskiej drużynie”.

Ale w reprezentacji Anglii zadebiutował dopiero na niecały miesiąc przed swoimi trzydziestymi urodzinami. Najważniejsze, że dostał powołanie w idealnym czasie, bo rok później świętował zdobycie mistrzostwa świata.

W sąsiedniej Irlandii stał się chyba najbardziej lubianym Anglikiem, choć za jego rodakami z wielu historycznych względów Irlandczycy nie przepadają. Stało się tak, gdy został trenerem ich reprezentacji i zdołał awansować z nią najpierw do finałów mistrzostw Europy (1988), a następnie finałów mistrzostw świata (1990), co było ogromnym sukcesem prezentującej raczej toporny styl drużyny. Przed tą pierwszą imprezą zadeklarował:

„Wiem w jaki sposób nie chciałbym, żeby grali, ale oczywiście wiem też w jaki sposób chciałbym, żeby grali. Myślę, że są w stanie grać tak, jakbym chciał, jeśli nie będę za dużo mówił”.

Chyba za dużo nie mówił, bo Irlandczycy zostali uznani za jedną z rewelacji imprezy, oczywiście na miarę swych możliwości, skoro nie wyszli z grupy. Ale dokonali czegoś wyjątkowego. Na Neckarstadion w Stuttgart już w pierwszym meczu pokonali Anglików 1:0 i wyprzedzili ich końcowej tabeli grupy drugiej! Po tym zwycięstwie popularność Charltona przekroczyła w Irlandii trudne do wyobrażenia granice. To wtedy stwierdził:

„Nie umrę podczas meczu. Mogę umrzeć najwyżej wlekąc się wzdłuż rzeki Tweed w poszukiwaniu wielkiego łososia, ale na pewno nie na meczu”.

Niewinna kiedyś wypowiedź nabrała dopiero złowieszczego zabarwienia, gdy Jack Charlton zmarł w lipcu po długiej chorobie w wieku 85 lat.

Nobby Stilles odszedł w piątek w wieku 78 lat. Oprócz mistrzostwa świata dwa lata później zdobył, też na słynnym stadionie Wembley, Puchar Mistrzów z Manchesterem United, po zwycięstwie w finale 4:1, po dogrywce, nad Benfiką Lizbona.

Wymienienie rywala jest o tyle istotne, że Stiles pozostał w tym samym stopniu znienawidzony w Portugalii, co wielbiony w Anglii.

„Morderca. Brutalny, pełen najgorszych intencji, zły zawodnik” – scharakteryzował go menedżer Benfiki Otto Gloria.

Wszystko w powodu tego jak Stiles uprzykrzał życie portugalskiej gwieździe, słynnemu Eusebio. Nie tylko podczas wspomnianego finału Pucharu Mistrzów, ale też półfinału mistrzostwa świata w 1966 roku, kiedy Anglicy pokonali Portugalię 2:1.

Vinni Jones, jeden z największych boiskowych brutali, z typową dla siebie szczerością wyznał wiele lat później, że gdy zastanawiał się co zrobić biednemu Paulowi Gascoigne…:

„Przypomniało mi się co Nobby Stiles robił Eusebio”!

W Anglii Stiles zapamiętany zostanie jako „bezzębny koleś”. Gdy wychodził na boisko, zostawiał w szatni sztuczną szczękę. Gdy podczas meczu otworzył usta, widać było, że w tej prawdziwej brakuje mu kilku zębów wybitych w jednym ze starć podczas meczu.

▬ ▬ ● ▬