Mimo wszystko jednak optymistycznie

Fot. Trafnie.eu

Po telenoweli z Paulo Sousą w roli głównej, polską piłką zawładnął nowy serial pod tytułem „Szukamy selekcjonera”, jako wymuszona kontynuacja poprzedniego.

Cezary Kulesza chyba nie przypuszczał, obejmując fotel prezesa PZPN w ubiegłym roku, że dostanie w spadku taki „pasztet” do skonsumowania od poprzednika na tym stołku. W raczej spokojnym w świecie piłki okresie świąteczno – noworocznym nie miał nawet chwili wytchnienia. Dalej nie ma...

Codziennie pojawiają się informacje o nowych kandydatach na selekcjonera. Codziennie też przedstawiciele kolejnych mediów przepytują na tę okoliczność prezesa. Nie wiem kto poprowadzi w marcowym barażu z Rosją polską reprezentację. Chyba sam Kulesza jeszcze nie wie. Na razie analizuje aplikacje wpływające do związku, prowadzi intensywne rozmowy z kandydatami, którzy mają największą szansę na objęcie gorącej posady.

Na tle wybitnie narcystycznego poprzednika obecny prezes wydaje się być osobą zdecydowanie pragmatyczną. Nie uzurpuje sobie prawa do podjęcia jednoosobowo decyzji. Chce ją konsultować z innymi, także zawodnikami reprezentacji. Dlatego przy przedstawieniu trenera z pewnością nie zakomunikuje w pierwszej osobie jak Zbigniew Boniek – „Wybrałem”!

Bazując na medialnych spekulacjach faworytem w wyścigu jest Adam Nawałka, którego podobno najbardziej chcą piłkarze. Ale poczekajmy z nominacją, bo przed kilkoma dniami wydawał się już niemal ponownie namaszczony na wspomniane stanowisko, by następnie ustąpić pozycję lidera Czesławowi Michniewiczowi. Teraz wydaje się powracać na czoło dziennikarskiego rankingu. Tylko ile ten ranking ma wspólnego z tym najważniejszym prowadzonym przez Kuleszę?

Gdy zdezerterował Sousa dało się wyczuć wręcz powszechnie słyszalny apel – nigdy więcej zagranicznego selekcjonera! Hasło równie szybko przybladło, jak nabrało wyrazistości. Prezes PZPN mówi przecież, że nikogo nie wyklucza, a narodowość nie jest najważniejszym czynnikiem przy dokonaniu wyboru. Prowadzi to do wniosku, oczywistego przynajmniej dla mnie, że zwolennicy polskiej myśli szkoleniowej muszą pogodzić się z faktem, że żaden z jej przedstawicieli nie jest na tyle mocny, by jego kandydatura absolutnie wykluczała ponowne zatrudnienie kogoś z zagranicy.

A tych kandydatów z innych krajów jest całkiem sporo, choć raczej nie rzucają na kolana. Wiem, że niektórzy prowadzą intensywne rozmowy, by zdobyć większą wiedzę na temat potencjalnego miejsca pracy. Na liście kandydatów nie ma na szczęście jednego z moich ulubieńców – Lothara Mattheusa. Chyba w końcu przestał już marzyć o karierze szkoleniowej. Gdy wcześniej trafiałem na informację, że gdzieś zgłosił swoją kandydaturę, zawsze miałem gotowy komentarz – weźcie lepiej mnie, bo po mnie będzie trzeba krócej sprzątać niż po nim!

Niewątpliwie powoli odżywa były prezes PZPN Zbigniew Boniek, który przez pewien czas był w wyraźnej defensywie. Właśnie skomentował na Twitterze lansowaną w mediach kolejną kandydaturę na polskiego selekcjonera, Ukraińca Andrija Szewczenki, prowadzącego od niedawna włoską Genoę:

„Uśmiałem się, czyli Andriej miałby zrobić to samo co Paulo tylko w drugą stronę? Ps. Ma kontrakt na 2,5 roku jeszcze 7,5 mln euro netto”.

Nie wiem, czy uśmiał się aż tak bardzo, jak ciągle śmieją się z niego ci, którym przypomina się słynne już „Zibi top”. Chyba gorszego wyboru niż dokonał w styczniu Boniek, dokonać się już nie da! I to jest najbardziej optymistyczny wniosek dla prezesa Kuleszy. Choć jeszcze nikogo nie wybrał, już jest lepszy od poprzednika, po którym musi posprzątać.

▬ ▬ ● ▬