Mój (nie)znajomy Ryan

W biurze prasowym podczas mistrzostw świata można spotkać ciekawych ludzi. Choć słowo „zobaczyć” byłoby właściwsze, bo na tym się wszystko kończy.

Przed meczem Kolumbia – Anglia pojechałem z samego rana do biura prasowego, by zająć sobie miejsce. To na stadionie Spartaka, gdzie odbyło się spotkanie, należało do najmniejszych na mistrzostwach. Kto za późno przyjeżdżał, miał tylko miejsca stojące.

Pojechałem do centrum Moskwy, a gdy wróciłem na kilka godzin przed meczem, w biurze kłębił się już tłum. Odnalazłem swoje miejsce i zauważyłem, że obok siedzi nie byle kto, choć widziałem tylko tył jego głowy. Zaserwował mi obowiązkowy uśmiech powitalny i profilaktycznie usiadł bokiem, by nie nawiązywać dalszego kontaktu. To był Ryan Giggs! Chciałem mu nawet zrobić zdjęcie, ale co miałem fotografować, jego plecy? Koło mnie rozłożyła się cała brytyjska grupa, dwa krzesła dalej siedział Glenn Hoddle.

Nie zdążyłem jeszcze dobrze usiąść, a już podszedł pierwszy chętny, który chciał zadać kilka pytań. Giggs odpowiedział stanowczo:

„No!”

Po chwili ktoś poprosił o wspólną fotkę. Tym razem reakcja była pozytywna. Minęło kilka minut i kolejna prośba o fotkę. Tym razem poproszono mnie, bym pomógł ją zrobić. Obowiązkowy uśmiech Giggsa, zrobiłem zdjęcie, poprosiłem, by delikwent sprawdził czy wszystko w porządku. Sprawdził, w porządku i mój sąsiad miał moment wytchnienia.

Największe stacje telewizyjne zatrudniają podczas wielkich imprez najczęściej byłych znanych zawodników i trenerów w roli komentatorów. Nie ma sensu prosić ich o rozmowę. Albo mają zastrzeżone w kontraktach, że nie mogą nikomu innemu udzielać wypowiedzi, albo nie byliby w stanie wszystkich zadowolić, bo musieliby rozmawiać bez przerwy.

Na przykładzie Giggsa widać to było doskonale. Gdzieś po godzinie od zajęcia przeze mnie miejsca i kilkunastu kolejnych prośbach o fotki i wywiady, nie wytrzymał siedzący obok jeden z (chyba?) producentów ITV/Sport, dla której pracuje na mistrzostwach Walijczyk. Stanął między stolikami tak, że zagrodził wszystkim przejście do zakamarka, w którym siedział Giggs. Potem wziął krzesło i rozsiadł się niczym jego ochroniarz.

Gdy wyszedłem po herbatę i próbowałem wrócić na miejsce, nie chciał mnie puścić. Wyjaśniłem spokojnie:

„Ale ja tu siedzę. Spokojnie, żadnych fotek, żadnych wywiadów...”

Tylko się uśmiechnął porozumiewawczo, jakby uznał mnie za „swojego”.

Ryana Giggsa spotkałem w lecie 2000 roku. Poprzez walijski związek piłkarski (graliśmy wtedy z nimi w eliminacjach do mistrzostw świata w Korei i Japonii) umówiłem się z nim na spotkanie, by zrobić wywiad dla jednego z magazynów piłkarskich.

Wyznaczył je w hotelu Marriott na przedmieściach Manchesteru. Przyjechał punktualnie, był grzeczny, miły, choć niezbyt wylewny. Dla dziennikarza zajmującego się futbolem zrobienie wywiadu z Giggsem to zawsze coś. Dlatego miałem przewagę nad innymi, że o rozmowę w Moskwie już go nie musiałem prosić.

▬ ▬ ● ▬