Moje szanse rosną!

Włączyłem telewizor i zacząłem się mocno zastanawiać, czy czas nie przyspieszył równo o miesiąc? Ale to był jednak pierwszy marca, a nie kwietnia.

Do Polski zawitał Paulo Sousa. Informacja jest podawana wręcz jako coś sensacyjnego, otwiera telewizyjne serwisy sportowe. Ja w tym niczego nadzwyczajnego nie widzę. Choć wydaje mi się już niemal pewne, że Portugalczyk w kraju, w którym został zatrudniony na etacie selekcjonera, będzie raczej bywał niż przebywał. Gdyby wiązało się to ze zwycięstwami reprezentacji, nikt na wspomniany drobiazg specjalnej uwagi zwracał nie będzie.

Na razie wszyscy zwracają uwagę na potencjalnych kandydatów do kadry. Pod koniec tygodnia Sousa wyśle pierwsze powołania. Zacznie od zawodników grających w klubach zagranicznych. Natomiast sam zacznie już od wtorku lustrować kandydatów na polskich boiskach. Ma w planach obejrzenie dwóch meczów Pucharu Polski.

Zanim ruszy do akcji do pracy ruszyli redaktorzy i zaczęli proponować własnych kandydatów. Gdy słyszę, że na powołanie zasługuje na przykład Bartosz Kapustka, potrafię sugestię zrozumieć. Rzeczywiście nieźle sobie od początku roku radzi w lidze. Niestety od razu z tyłu głowy pojawia się pytanie – skoro w ojczyźnie jest tak dobrze, dlaczego poza nią było tak źle? Albo inaczej – czy różnica w poziomie ligi tak ogromna, że po powrocie tak szybko można w niej zabłysnąć?

Pośrednią odpowiedź na oba pytania dostaniemy, gdy Sousa Kapustkę powoła. Jeśli dobrze liczę, ma szansę na powrót do reprezentacji po czterech i pół roku! Aż tyle kosztował go wybór nie tego klubu co trzeba. Coś na ten temat powinien chyba wiedzieć prezes PZPN, który mu wtedy doradzał przeprowadzkę do Leicester City.

Niestety niektórych redaktorów poniosła fantazja w typowaniu kolejnych kandydatów do reprezentacji. Gdy włączyłem telewizor, zacząłem się nawet zastanawiać, czy czas nie przyspieszył równo o miesiąc i pierwszy marca nie stał się przypadkiem pierwszym kwietnia? Ale chyba jednak nie, więc pewnie tylko mnie brakuje wyobraźni.

Otóż jednym z kandydatów do reprezentacji Polski (na wszelki wypadek dodam) seniorów jest Mateusz Kuzimski z Warty Poznań!!! Gdyby dla kogoś pozostawał jednak nieznany wyjaśnię, że jest napastnikiem i został nazwany „indywidualnością” ligi, w której strzelił w tym sezonie sześć bramek. Czy powinienem napisać – drżyj Robercie Lewandowski?

Typujący Kuzimskiego do kadry redaktor co prawda zauważył, że jego powołanie jest wątpliwe, ponieważ ma już dwadzieścia dziewięć lat, ale jednocześnie przypomniał przypadek Grzegorza Piechny. To ja przypomnę, że Piechna, jako napastnik Korony Kielce, został powołany do reprezentacji przez trenera Pawła Janasa w 2005 roku na towarzyski mecz z Estonią. I nawet w debiucie strzelił bramkę mając też dwadzieścia dziewięć lat. Jego reprezentacyjny bilans pozostał imponujący – jedna bramka na mecz, bo więcej już w reprezentacji nie wystąpił. Chyba więc powoływanie się na Piechnę w przypadku Kuzimskiego zbyt szczęśliwe nie jest.

Za to odkryłem swoją szansę słysząc nazwisko kolejnego potencjalnego kandydata. Jan Biegański, pomocnik Lechii Gdańsk, w grudniu skończył osiemnaście lat. Niedawno zaliczył debiut w lidze, a w ostatnim meczu ze Stalą Mielec zaliczył w tej lidze pierwszą asystę.

Od razu przypomniałem sobie, że ja kiedyś, jeszcze jako piękny i młody, też zaliczyłem asystę. Działo się to w meczu juniorów, a strzelcem bramki był późniejszy reprezentant Polski. Dość znany, ale gdy spotkaliśmy się po latach, on ciągle piłkarz, ja już redaktor, nie pamiętał nie tylko tej sytuacji, ale i mnie. Nie mogę więc wymieniać jego nazwiska, bo byłby to zwykły lans żerujący na wizerunku znanego zawodnika.

Choć zastanawiam się, czy nie szukać telefonu do Sousy? Czy nie znaleźć starych piłkarskich butów? Gdy tak niewiele potrzeba, by dostać dziś powołanie do reprezentacji Polski, moje szanse rosną. Kończę tekst i idę biegać...

▬ ▬ ● ▬