Na piłkarskiej prowincji

Fot. Trafnie.eu

Legia przegrała w Madrycie z Realem 1:5 w trzeciej kolejce Ligi Mistrzów. Kibice z Warszawy znów narozrabiali. Ale był także powód do dumy.

Tak wysoką porażką trudno się chwalić. Kiedy jednak czytam i słucham pomeczowych komentarzy, trudno znaleźć kogoś, kto robiłby z niej tragedię. Może głównie dlatego, że przed meczem wszyscy zastanawiali się czy nie będzie kompromitacji, ile bramek Legia straci na Santiago Bernabeu? No to już wiadomo ile. I jedną udało jej się strzelić.
Goście z Warszawy na pewno nie przestraszyli się rywali. Na początku meczu powinni objąć prowadzenie. Gdyby zdobyli bramkę, mieliby szansę nawet na remis. Pewnie tylko po pierwszej połowie, ale jednak.

Legia próbowała z Realem normalnie grać w piłkę, nie tylko się bronić. Dobrze dla niej skończyć się to nie mogło. Straciła aż trzy bramki z kontrataków, które miały być w Madrycie akurat jej główną bronią. Niestety nie ten poziom umiejętności, a także przygotowania fizycznego. Czy lepsza tak wysoka porażka po otwartym meczu, czy niższa po grze, od której pewnie bolałyby zęby? Niech każdy odpowie sobie sam.

Patrząc na zawodników Realu nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że nie angażują się na maksa. Najwyżej tak, by wygrać pewnie, zachowując siły na kolejnych rywali. Nie mam jednak zamiaru w niczym umniejszać wysiłku zawodników Legii jaki włożyli w ten mecz.

W sumie trudno być zaskoczonym jego wynikiem. Tak samo jak wydarzeniami, które mu towarzyszyły. Przed spotkaniem doszło niestety do starć kibiców z Warszawy z madrycką policją. Czyli stało się to, czego obawiały się miejscowe media. Obawiał się też Seweryn Dmowski, dyrektor Legii ds. mediów i public relations. Po odprawie technicznej przedstawiciel UEFA powiedział mu, że „nie ma już miejsca na jakikolwiek błąd” ze strony warszawskiego klubu.

Akurat tych chuliganów, którzy przyjechali do Madrytu, by rozegrać swój „mecz”, nie obchodziło to wcale. Jak zwykle zresztą. Pewnie znów ciąg dalszy nastąpi. Pewnie znów będzie trzeba nasłuchiwać wiadomości z Nyonu. Legia wcześniej czy później zostanie wykluczona z europejskich rozgrywek. I raczej wcześniej niż później...

Żeby nie było za ponuro na koniec o powodzie do dumy. Zabrzmi dziwnie, ale ma te same źródło, co powód do wstydu. Kibice Legii dali w Madrycie także popis dopingu. Właściwie lekcję poglądową dla tych, którzy przychodzą na stadion Santiago Bernabeu i zasługują najwyżej na miano „oglądaczy meczu”. I nie zhańbią się dopingiem zanim ich drużyna nie strzeli kilku bramek. We wtorek mogli się sporo nauczyć.

Grupę około trzech tysięcy kibiców Legii słychać było doskonale przez cały mecz na ponad siedemdziesięciotysięcznym stadionie! Oglądacze pewnie się dziwili, że można dopingować zespół przez dziewięćdziesiąt minut. I pewnie nie mieściło im się w głowie, że gdy ten zespół traci bramkę (kolejne bramki), nie tylko nie słychać gwizdów, ale wsparcie nie milknie nawet na chwilę.

Jeśli chodzi o prawdziwy doping Santiago Bernabeu stanowi głęboką prowincję. Jeśli chodzi o piłkarskie gwiazdy, światową czołówkę. Odwrotnie niż w Warszawie (Polsce).

▬ ▬ ● ▬