Na razie teatr jednego aktora

Fot. trafnie.eu

Dobrze, że trenerem Borussii Dortmund jest Jurgen Klopp. Bez niego dzisiejszy dzień przed finałem Ligi Mistrzów na Wembley byłby równie ciekawy, jak miejscowa pogoda.

W Londynie pada i leje na zmianę. I do tego jest coraz zimniej. Gdy wczoraj wybrałem się na finał Ligi Mistrzów kobiet, zapytałem stewarda wpuszczającego dziennikarzy do biura prasowego - czy to przypadkiem nie styczeń? Moja próbka angielskiego humoru, trzeba uczciwie przyznać nie za mocna. Dlatego odpowiedział bardzo poważnie: - Raczej nasza angielska wiosna. Ale i tak nie jest źle. Podobno w Irlandii ma padać śnieg!

Po takiej informacji od razu zrobiło się cieplej. I już kończę o pogodzie, bo zdaje sobie sprawę, że grzech tak narzekać. Ostatecznie jestem w Anglii, a to nie Lazurowe Wybrzeże. Poza tym sam też potrafię się rozgrzać. Zawsze sobie mówię – jesteś wybrańcem. Miliony ludzi chciałoby się znaleźć na twoim miejscu. I od razu robi się gorąco z wrażenia.

Jutro na pewno na Wembley też będzie gorąco. Najgorsze są zawsze ostatnie godziny przed meczem. Ciekawość rośnie w niewiarygodnym tempie, a możliwości jej zaspakajania maleją w jeszcze większym. Punktem kulminacyjnym stają się konferencje prasowe w dniu poprzedzającym finał. Chodzi na nich tylko o jedno - powiedzieć jak najmniej. Powiedzieć prawdę o przeciwniku? Szczyt głupoty. Powiedzieć prawdę o sobie? Jeszcze większy. Po co więc na nie chodzić? Bo to przecież finał Ligi Mistrzów, a takich meczów codziennie się nie ogląda. Warto więc nawet nasłuchać się banałów, ale na miarę najważniejszego meczu sezonu.

Aż trzech naiwnych zapytało o Roberta Lewandowskiego. Piłkarze z obu klubów wydelegowani na konferencję (Philipp Lahm i Thomas Muller kontra Mats Hummels i Sebastian Kehl) wyłgali się jak mogli od odpowiedzi. Raczej żadna niespodzianka. Tak samo jak to, co działo się później na treningu Borussii. Najpierw rozgrzewka. Błaszczykowski razem z Piszczkiem, Lewandowski oddzielnie. Później ćwiczenia w dwójkach. Błaszczykowski razem z Piszczkiem, Lewandowski oddzielnie. Niech tylko coś na meczu razem zmajstrują.

Prawdziwy występ dał trener Borussii Jürgen Klopp. Wartość artystyczna w skali od 1 do 10, bez zastanowienia… 11! Gdyby nie on, można by się naprawdę zanudzić. Stwierdził, że jak grać jeden (ewentualnie) finał w życiu, to tylko w Londynie. Bo gdyby miał umierać w wieku sześćdziesięciu lat (!?), będzie co wspominać. Szukał wsparcia u obecnych, by przekonali policjantów eskortujących autokar Borussii do używania „koguta”, który pomógłby w szybszej jeździe (z powodu korków na ulicach drużyna spóźniła się na trening). I jeszcze zaprosił wszystkich na wakacje do… Dortmundu, tak dla  kontrastu z częściej odwiedzanym Monachium. Gdy doda się do tego mimikę jego twarzy, łatwo zrozumieć, dlaczego sala konferencyjna kilka razy zatrzęsła się od śmiechu.   

Ale najśmieszniejsze spotkało mnie później. Szedłem ze stadionu do metra, gdy zostałem zaczepiony przez parę młodych Anglików. Dżentelmen (mógł mieć około dwudziestu lat) zapytał, gapiąc się na ogromny napis informujący o finale: - Przepraszam, może wiesz kiedy dokładnie gra Bayern?

Osłupiałem. Przez przypadek wiedziałem, grzecznie odpowiedziałem i pomyślałem, że szybciej bym uwierzył w występ polskiej drużyny w kolejnym finale Ligi Mistrzów, niż że usłyszę takie pytanie od młodego mężczyzny w ojczyźnie futbolu, dzień przed najważniejszym meczem sezonu. I to najwyżej ze sto pięćdziesiąt metrów od Wembley!

        ▬ ▬ ● ▬