2013-05-22
Najsmutniejszy trener świata
W sobotę finał Ligi Mistrzów na Wembley. Jeden z jego potencjalnych bohaterów już kiedyś taki wygrał. Nie sądzę jednak, by wspominał go ze szczególną przyjemnością.
Amsterdam ArenA stała się wymarzonym miejscem dla przegranych zwycięzców. Uświadomiłem to sobie po finale Ligi Europejskiej, a przed finałem Ligi Mistrzów. W ubiegłym tygodniu, gdy Chelsea pokonała Benfikę, jej menedżer Rafael Benitez udawał, że cieszy się ze zwycięstwa. W końcu jednak z kwaśną miną powiedział, że zadanie zostało wykonane. Wiedział przecież, że po zakończeniu sezonu, mimo odniesionego sukcesu, przestanie pracować w klubie.
To nie pierwszy przegrany zwycięzca na Amsterdam ArenA. W 1998 roku w finale Ligi Mistrzów walczył tam Juventus Turyn z Realem Madryt. Siła obu ekip była mniej więcej odwrotna niż obecnie. Juventus po raz trzeci z rzędu zapewnił sobie występ w finale najważniejszych rozgrywek (podobną serię ma teraz Bayern Monachium). Real dopiero rozpoczynał powrót na europejskie salony. Przyleciał do Holandii przytłoczony „obsesyjną siódemką”. Już 22 lata czekał na siódmy w dorobku Puchar Mistrzów.
Gdy w końcu go zdobył, zaczęło się szaleństwo. Najpierw na boisku i trybunach, gdy piłkarze biegali przed kibicami ze srebrnym pucharem. Później prezes Lorenzo Sanz poszedł im pogratulować do szatni. Wszedł w garniturze, wyszedł po kilkunastu minutach w… dresie. Wyjaśnił dziennikarzom, że zawodnicy zafundowali mu nieplanowaną kąpiel wrzucając do małego baseniku. Nie wyglądał jednak na specjalnie tym faktem zmartwionego, wręcz przeciwnie. Z szerokim uśmiechem udzielał wywiadu za wywiadem. To był przecież dzień jego triumfu.
Uśmiech nie schodził też z twarzy Fernando Hierro, który pojawił się na konferencji prasowej. A w samym środku tego szaleństwa i zamieszania, krzyków i tańców – ON, teoretycznie zwycięzca, w praktyce NAJSMUTNIEJSZY TRENER ŚWIATA.
Wygrywając 1:0 z Juventusem Jupp Heynckes zapisał się w historii Realu, przywiózł do Madrytu upragniony przez całe dziesięciolecia puchar. Ale z pewnością nie był to najszczęśliwszy dzień jego życia. Siedział smętny na konferencji, jak przystało na przegranego zwycięzcę. Przed finałem było już pewne, że Real nie przedłuży z nim kontraktu. Sytuacja wręcz bliźniaczo podobna do tej z Benitezem i Chelsea…
Konferencja prasowa na obu meczach odbywała się w tej samej sali gimnastycznej pod trybunami Areny. Na górze znajdują się w niej okna wewnętrznego korytarza. Teraz są matowe, ale w 1998 roku można było przez nie zaglądać do sali. Przechodzili tamtędy piłkarze Realu z szatni do autokaru. Byli w szampańskim nastroju. Walili z radości w szyby, krzyczeli, machali do dziennikarzy. Rej wodził w tym włoski obrońca Christian Panucci. A na dole siedział smutny trener, który doprowadził drużynę do tego sukcesu. Ten wyraz twarzy Heynckesa przypomina mi się zawsze, gdy na niego patrzę.
I nie sądzę, by coś się zmieniło po sobotnim finale na Wembley. Bo gdy patrzę z kolei na Jürgena Kloppa z Borussii Dortmund, wydaje mi się, że po przegranym meczu wygląda na szczęśliwszego, niż trener Bayernu po wygranym.
▬ ▬ ● ▬