Naprawdę cenny wynik

Rozpoczął się koszmar polskiej piłki. W porównaniu z poprzednimi latami z miesięcznym opóźnieniem ze względu na koronawirusa. A ten koszmar to…

Przeklęte europejskie puchary! Przynajmniej przez kilka ostatnich lat lipiec zaczął się niestety kojarzyć z koszmarem polskich drużyn w nich występujących. Bo występowały krótko, nawet najkrócej jak było można, dając się lać już dosłownie wszystkim.

W tym roku z miesięcznym opóźnieniem spowodowanym koronawirusem pierwsza do boju ruszyła Legia Warszawa. Jej przeciwnikiem w kwalifikacjach do Ligi Mistrzów był zespół z Irlandii Północnej – Linfield FC. O awansie decydował tylko jeden mecz rozegrany w Warszawie. I Legia wygrała go 1:0. Tyle fakty, reszta jest kwestią interpretacji.

Bo czy rzeczywiście liczy się tylko zwycięstwo i awans, a nic innego nie ma znaczenia? Być może, ale pozwolę sobie mieć inne zdanie. Bo już pierwszy mecz w nowym sezonie w europejskich pucharach pokazał, że nic się raczej nie zmieniło. Polska liga nadal goni europejską czołówkę jedynie w teorii. W praktyce z wielkim trudem jej przedstawicielowi udało się pokonać drużynę z kraju, który w europejskiej klubowej piłce nie liczy się zupełnie.

Niestety sam wynik wszystkiego nie mówi. Zanim Legia zdobyła prowadzenie, stworzyła sobie jedną sytuację, z której ewentualnie mogła paść bramka. A ponieważ zdobyła ją w 82. minucie łatwo sobie wyobrazić jak marny to był spektakl i jak mało interesujących rzeczy się w nim działo przez ponad osiemdziesiąt minut.

Paradoks sytuacji polega na tym, że trafiając do bramki Linfield, Legię uratował Jose Kante, czyli piłkarz, którego już dwa razy wyrzucano z klubu. Najpierw, skutecznie, za sprawą trenera Ricardo Sa Pinto. Potem, (za razie) nieskutecznie za sprawą kibiców, którym nie spodobało się jego zachowanie, czyli skopanie klubowej koszulki.

Legia po zdobyciu prowadzenia miała jeszcze jedną dogodną sytuację bramkowa, gdy Maciej Rosołek trafił w słupek. Ale tuż przed końcem meczu goście mogli wyrównać, choć przez ostatni kwadrans grali w dziesiątkę! Piłka po strzale Christy’ego Manzingi i interwencji Artura Boruca odbiła się od słupka. W tym kontekście wynik z przeciętnym Linfield FC, potrafiącym głównie się bronić, trzeba niestety uznać za niezwykle cenny. A przecież to dopiero pierwsza runda kwalifikacji.

Rezultaty uzyskiwane w europejskich pucharach są moim zdaniem jedynym prawdziwym miernikiem wartości polskiej klubowej piłki. Po wtorkowym meczu Legii trudno uwierzyć, że coś w tej kwestii drgnęło w porównaniu z ubiegłym rokiem. Co prawda spółka rządząca rozgrywkami Ekstraklasy ogłosiła kolejny sukces informując, że w dobie koronawirusa polska liga będzie oglądana w telewizjach kilku nowych krajów. Okazało się, że od samego jej oglądania za granicą poziom się nie podniósł. Zobaczymy co jeszcze pokażą trzy pozostałe polskie drużyny startujące w Lidze Europejskiej. Cudów się raczej nie spodziewam.

▬ ▬ ● ▬