Narodziny łabędzia

Fot. Trafnie.eu

Mistrzostwo Europy zdobyła drużyna, która nie potrafiła wygrać z Polską. Dobrze, że potrafiła w niedzielę z Francją w finale, choć dopiero po dogrywce.

Portugalia wygrała 1:0 zdobywając bramkę dopiero w drugiej części dogrywki. Dokonał tego wprowadzony na boisko po przerwie Eder, stając się narodowym bohaterem. Z brzydkiego kaczątka przemienił się w łabędzia – jak powiedział po meczu Fernando Santos.

Gdy trener zwycięskiej drużyny pojawił się na konferencji prasowej, wyjął kartkę i odczytał przygotowane przez siebie na tę okazję przemówienie. Zaczął od podziękowań Bogu, na drugim miejscu był prezes portugalskiej federacji. Potem, między innymi, stwierdził jeszcze:

„Teraz chcę wrócić do domu, ucałować moją matkę, żonę...”

Wyliczył innych członków rodziny. Dzięki temu wiem, ze jest naprawdę liczna. Ale kto mu zabroni? To był jego dzień. Powitały i pożegnały go brawa dziennikarzy.

Ale wcześniej było blisko najgorszego rozstrzygnięcia jakie można sobie wyobrazić w finale wielkiej imprezy – bezbramkowy remis i karne decydujące o tytule. To zawsze największa porażka futbolu. Przynajmniej dla mnie, bo pewnie trenerzy zachwycaliby się perfekcyjnie wykonanymi zadaniami taktycznymi. Dlatego karne po bezbramkowym remisie w finale nie kojarzą mi się z rzutami karnymi, ale z karą. Nie potrafisz strzelić bramki, za karę stresuj się podczas wykonywania jedenastek.

Tym razem uchronił mnie od tego wspomniany Eder. Silny chłop, potrafił się przepchnąć z rywalami, nie dał sobie odebrać piłki i uderzył mocno spoza pola karnego. Tak padła bramka, która dała Portugalczykom tytuł mistrzowski.

Mecz zaczął się obiecująco, ale potem jego atrakcyjność wyraźnie siadła. Andre-Pierre Gignac, inny rezerwowy, ale z drużyny francuskiej, też mógł zostać bohaterem. W doliczonym czasie gry drugiej połowy zrobił zgrabny piruet kładąc na murawie kryjącego go Pepe. Następnie oddał strzał, po którym piłka trafiła w słupek. A to niestety jest strzał niecelny. Z tego wynika prosty wniosek – nic się w piłce nie zmieniło. Nadal wygrywa ten, kto zdobędzie jedną bramkę więcej niż rywale. Dlatego Portugalia jest mistrzem Europy, mimo że w całym turnieju wygrała tylko jeden mecz w podstawowym czasie gry.

Choćby z tego powodu nie jest moim wymarzonym mistrzem, ale cóż... Życie nieustannie uczy pokory. Dlatego trener Francuzów Didier Deschamps powiedział po meczu, że on i jego piłkarze muszą zaakceptować wynik mając świadomość, jak wielkie stanowi dla nich rozczarowanie. Dla milionów francuskich kibiców też.

Jak radzić sobie z takimi przeżyciami Francuzi powinni uczyć się od Portugalczyków. Można powiedzieć, że życie w swoisty sposób zatoczyło koło. W 2004 roku Portugalia była gospodarzem mistrzostw. Dotarła do finału, ale przegrała 0:1 z niedocenianą Grecją. Teraz gospodarze też przegrali, też będąc typowani na zdecydowanych faworytów.

I jeszcze jedno skojarzenie. Do końcowego gwizdka nie wytrwał na boisku Cristiano Ronaldo. Musiał zostać zmieniony już w 25 minucie po starciu z Dimitri Payetem. Doznał kontuzji kolana, wyglądającą na dość groźną. Nie chciał jednak zejść z boiska tak łatwo. Dwa razy siadał na murawie, wbiegała ekipa medyczna Portugalczyków. To był finał, więc ambitnie walczył, by grać dalej.

Co ciekawe, gdy zniesiono go wreszcie na noszach dostał owację na stojąco, choć wcześniej był niemiłosiernie wygwizdywany. Czy więc Francuzi, stanowiący większość na trybunach, bili mu brawo z wdzięczności, że nie będzie już nękał ich drużyny? Jeśli tak, przeliczyli się bardzo. Okazało się, że Portugalia najlepiej poradziła sobie bez swojego największego gwiazdora! Czyli piłka po raz kolejny okazała się przewrotna.

▬ ▬ ● ▬