Nawet mi się zdarzy

Polska pokonała we Wrocławiu Walię 2:1 w pierwszym meczu nowej edycji rozgrywek Ligi Narodów. Wynik cenny, jednak nie dla wszystkich.

To już trzecia edycja nowych rozgrywek UEFA, które miały z założenia zastąpić mecze towarzyskie, a dzięki scentralizowaniu praw do ich pokazywania przynieść federacjom dodatkowe wpływy. Przed inauguracyjną edycją wątpliwości i obaw było najwięcej. Przed trzecią wydaje się, że każdy już wie z czym ma do czynienia.

Przypomnę, że o podziale na dywizje w 2018 roku zadecydowało miejsce w rankingu UEFA. Tak się szczęśliwie złożyło, że Polska zajmowała wtedy niewiarygodnie wysokie, nie odpowiadające klasie drużyny. Ale to nie był nasz problem, że ktoś wymyślił ranking daleki od doskonałości. Akurat reprezentacja na tym skorzystała, bo znalazła się w najwyższej dywizji. Zaliczyła degradację, rywalizując w grupie z Portugalią i Włochami, ale została do niej… przywrócona, bo UEFA powiększyła grupy do czterech drużyn.

W drugiej edycji utrzymała się już bez niczyjej pomocy, plasując się za Włochami i Holandią, ale przed Bośnią i Hercegowiną. I teraz dostała trzecią szansę z rzędu na rywalizację z najlepszymi drużynami. Oprócz Walii jej rywalami będzie znów Holandia, a także Belgia.

Niektórzy pytają, czy Czesław Michniewicz potraktuje rozgrywki poważnie. A dlaczego miałby nie potraktować? Dlatego, że to jedyny sposób przygotowania do finałów mistrzostw świata, więc jedne rozgrywki warto poświęcić dla drugich? Szczególnie przez trenera, który dopiero objął drużynę i potrzebuje okazji na jej zgranie i przećwiczenie realizacji własnej taktyki?

Z pewnością ma takie potrzeby, jednak uważam, że byłoby nonsensem odpuszczanie Ligi Narodów, przeznaczając ją na eksperymenty. Pierwszy mecz pokazał, że Michniewicz takiej skrajności jednak nie stosuje. Co prawda posłał do boju drużynę w nowym ustawieniu 1-4-3-1-2 (wyjaśnił: „Musimy mieć alternatywę”), w bramce postawił na debiutanta Kamila Grabarę, ale już Lewandowskiego wpuścił od pierwszej minuty, deklarując na konferencji jeszcze dzień przed meczem, że tak właśnie zrobi, a reszta składu też ma być optymalna. Może nie w stu procentach, ale na pewno wystawił skład mocno zbliżony do najmocniejszego, mimo że Walijczycy wystąpili bez swoich największych gwiazd, czyli Garetha Bale’a i Aarona Ramseya.

Ich menedżer Rob Page nie ukrywał po meczu, że ten był tylko etapem przygotowań do niedzielnego barażu o awans do finałów mistrzostw świata w Katarze. Nie wiedział jeszcze wtedy, z kim zagra jego drużyna, z Ukrainą czy Szkocją. Wiedział za to, że żaden z zawodników nie doznał urazu, a dokonywał zmian głównie po to, by nie przeforsowali się przed ważniejszym spotkaniem za kilka dni. I sprawiał wrażenie, że te informacje są dla niego znacznie ważniejsze, niż wynik meczu we Wrocławiu.

Powiedział, że jest dumny ze swoich piłkarzy, a jak już przegrali to dobrze, że po takim meczu! I jeszcze dodał, że więcej dumny z nich już być nie może. Nikt mu oczywiście tak myśleć nie może zabronić, jego sprawa co myśli i mówi. I pewnie nikt nie będzie pamiętał o tym meczu, jeśli Walia za moment uzyska awans do finałów mistrzostw świata. O ile uzyska, pokonując Ukrainę.

Pewnie długo środowy mecz będzie pamiętał za to debiutujący w bramce Kamil Grabara. Po końcowym gwizdku od razu rozgorzała dyskusja, czy mógł obronić piłkę po strzale spoza pola karnego w wykonaniu Jonny’ego Williamsa, po którym Walijczycy objęli prowadzenie. Jakub Kwiatkowski, rzecznik PZPN, przyznał na konferencji prasowej, że polski bramkarz nie widział strzelającego, co mu sam powiedział, stąd jego spóźniona reakcja. Ponieważ zbytnia skromność nigdy nie była mocną cechą Grabary, więc od razu napisał na Twitterze:

„No i co? Nawet mi się zdarzy:)”

Na szczęście dwa gole zdobyli wprowadzenie w drugiej połowie na boisko rezerwowi Jakub Kamiński i Karol Świderski, więc drużyna pod wodzą Michniewicza nie zaznała jeszcze porażki. Trzeba ją z pewnością pochwalić, że „wróciła do meczu”, jak to się mówi po piłkarsku. Nawet biorąc pod uwagę, że rywale nie wystąpili w najmocniejszym składzie.

Na pewno nie było to porywające widowisko, raczej twarda walka dwóch drużyn średniej klasy europejskiej. Ale jeśli już trafiłem na komentarze, że nie dało się tego oglądać (kolejny raz za kadencji Michniewicza), radzę przerzucić się na inną reprezentację, bo najgorzej oczekiwać od piłkarzy więcej niż potrafią. Mam nadzieję, że za chwilę dla kontrastu nie przeczytam, że jedziemy do Kataru po medal…

Chciałbym tylko zwrócić uwagę, że Polska zdobyła na inaugurację bezcenne trzy punkty w Lidze Narodów, które mogą niezwykle pomóc w utrzymani się w dywizji A. Co prawda Michniewicz powiedział po meczu, że tylko z tymi punktami utrzymać się nie da i trzeba ich szukać także w starciach z silniejszymi rywalami - Belgią i Holandią, ale zawsze jednak lepiej szukać kolejnych, gdy ma się już trzy na koncie. Chciałbym, żeby w najbliższym meczu z Belgią Polska zdobyła choć jeden, nawet gdyby na jej grę nie dało się patrzeć.

▬ ▬ ● ▬