Nie muszę go z nikim porównywać

Fot. Federico Guerra Moran/Shutterstock.com

W meczu zapowiadanym jako szlagier ćwierćfinałów Ligi Mistrzów działo się tyle, że trudno wszystko spamiętać. I to jest właśnie… najdziwniejsze.

Tym szlagierem miało być starcie Bayernu Monachium z Barceloną. Gdy atmosfera przed jakimś meczem jest podgrzewana przez wiele dni, zawsze podchodzę do tego z wielką rezerwą. Bo najczęściej kończy się taktycznymi przepychankami, z których dla postronnego kibica niewiele przyjemnego dla oka wynika. Co prawda można się zachwycać wspaniałymi umiejętnościami zawodników, ale wykorzystują je głównie do wzajemnego szachowania się na boisku.

Obawiałem się tego samego w zapowiadanym jako szlagier ćwierćfinale Bayernu z Barceloną. A tu w pierwszym kwadransie działo się już tyle, ile w wielu innych meczach przez dziewięćdziesiąt minut. To była jednak tylko zapowiedź późniejszych wydarzeń, bo na boisku w Lizbonie było jeszcze ciekawiej.

Bayern wygrał 8:2, czy raczej zdemolował Barcelonę. Nie wiem, czy był na świecie ktoś, kto typował taki wynik. Raczej wątpię. Jak w każdym razie w najmniejszym stopniu się go nie spodziewałem. Dlatego muszę z uznaniem zacytować prezesa PZPN Zbigniewa Bońka za wpis na jego ulubionym Twitterze, który odważnie wskazywał przed mecze zwycięzcę (pisownia oryginalna):

„Jezeli @FCBayern nie wygra różnicą 2/3 bramek to będę zawiedziony”.

Natomiast za szczyt roztargnienia, czy raczej pychy, należy uznać przedmeczową wypowiedź Joana Gasparta, byłego prezesa Barcelony (onet.pl):

„Bayern nie jest już zespołem, jakim był 20 lat temu. Bardzo wątpię, że za 20 lat będziemy pamiętać nazwiska zawodników, którzy grają teraz w Bayernie - powiedział Gaspart w na antenie Radia Cadena SER”.

Należy się tylko cieszyć, że pyszałkowaty jegomość dalej nie jest prezesem katalońskiego klubu. Bo gdyby był, biorąc pod uwagę jego znajomość futbolowych realiów, wtedy Barcelona mogłaby przegrać z Bayernem 2:18.

Mecz był zapowiadany jako pojedynek największych gwiazd obu klubów – Roberta Lewandowskiego z Leo Messim. W piątkowy wieczór nie odgrywali jednak aż tak wiodących ról, by można było na nich głównie skupić uwagę. Dominowała gra zespołowa i ona, czy w jednym przypadku jej brak, zadecydowała o kosmicznym wyniku.

Nie przeszkodziło to jednak rodzimym mediom w koronacji Lewandowskiego. Trafiłem na tytuł, że jest już najlepszym piłkarzem świata, a w Lizbonie nastąpiło „przekazanie mu korony”. W treść nie miałem już siły się zagłębiać.

Porównywanie Polaka z Argentyńczykiem jest pozbawione sensu. Oczywiście każdy może to robić, bo takie porównywanie nie jest karalne. Są jednak zawodnikami o zupełnie innej charakterystyce. Messi to prawdziwy piłkarski geniusz i już sama próba porównywania z nim Lewandowskiego stanowi dla mojego rodaka powód do dumy.

Choć ten sam też może się pochwalić genialnymi osiągnięciami w karierze, biorąc pod uwagę jakie były jej początki, ile przeciwieństw musiał pokonać, jak wielkie samozaparcie posiadać. Uważałem Lewandowskiego za znakomitego piłkarza nawet wtedy, gdy inni chcieli go jeszcze sadzać na… ławę. Niech więc pozostanie Lewandowskim i dalej gra, jak dotąd grał. Nie muszę go z nikim porównywać.

▬ ▬ ● ▬