2023-04-14
Nie ta półka
W pierwszym meczu ćwierćfinałowym Ligi Konferencji Europy Lech przegrał w Poznaniu z włoską Fiorentiną 1:4. Czy musiał przegrać aż tak wysoko?
Przebudzenie po euforii lansowanej w polskich mediach, po dwóch poprzednich rundach rozgrywek i eliminowaniu kolejnych rywali, okazało się bardzo bolesne. Próbowałem wtedy tonować nastroje rozhuśtane ponad miarę, więc teraz nie muszę się leczyć z kaca jak ci, którzy naprawdę uwierzyli w wielkość poznańskiej drużyny. Gdybym szukał jakiś usprawiedliwień dla ich naiwności, może wskazałbym okoliczność łagodzącą w postaci wypowiedzi holenderskiego przecież trenera Lecha Johna van den Broma, który również z podnieceniem mówił o „tworzeniu historii”.
Z jednej strony potrafię rozumiem, że lansowany entuzjazm zdobył podatny grunt w narodzie tak wyposzczonym pod względem jakichkolwiek piłkarskich sukcesów. Niestety budowanie narracji na liczeniu ile dziesięcioleci kolejna polska drużyna musiała czekać na ponowną możliwość gry w ćwierćfinale europejskich rozgrywek pucharowych, okazało się zdecydowanie ponad miarę.
Nie miałem i nie mam zamiaru deprecjonować osiągnięć Lecha, ani pastwić się nad jego występem w czwartkowy wieczór. Po prostu okazało się, że gdy w trzecioligowych rozgrywkach europejskich, które niedawno wymyśliła UEFA, trafił na silniejszego przeciwnika, za wiele zrobić się mógł.
Polskie drużyny w międzynarodowej rywalizacji są zbyt słabe, by liczyć tylko na siebie. Potrzebują jeszcze wsparcia w dodatkowym „meczu”, czyli korzystnym losowaniu. W wiosennej fazie pucharowej, w co chyba nikt już nie wątpi, Lechowi dwa razy sprzyjało szczęście, gdy wylosował norweski Bodø/Glimt i szwedzki Djurgårdens IF. Trzecim razem już nie, bo trafił najgorzej jak mógł, czego efekt oglądaliśmy na boisku.
Nie minęło jeszcze pięć minut, gdy Fiorentina wyszła w Poznaniu na prowadzenie. Lech mi wtedy zaimponował, bo po kolejnym kwadransie zdołał wyrównań. Niestety na dalszą walkę z silniejszym rywalem zabrakło potencjału, bo ten rywal bezwzględnie wypunktował aktualnego jeszcze mistrza Polski strzelając mu trzy kolejne bramki, a miał nawet szanse na następne.
Jak przyznał trener Van den Brom, wszyscy jego piłkarze w takim meczu powinni być „top, top, top”, a niestety nie byli. Różnicę umiejętności dało się zauważyć szczególnie w konstruowaniu akcji. W przypadku polskiej drużyny podstawowym elementem konstrukcyjnym z konieczności było często długie podanie, nie zawsze, czego łatwo się domyślić, gwarantujące ich powodzenie.
Boisko potrafi brutalnie zweryfikować wszelkie piłkarskie teorie. W czwartkowy wieczór przypomniały mi się od razu te, dotyczące piłkarzy Lecha. Całkiem niedawno przecież ktoś polecał nowemu selekcjonerowi reprezentacji Polski bramkarza Filipa Bednarka. Przynajmniej przy dwóch zdobytych bramkach przez Fiorentinę raczej nie pomógł, łagodnie rzecz ujmując, swojej drużynie.
Boleśnie zderzył się też z europejskim futbolem Michał Skóraś, którego rodzimi redaktorzy od pewnego czasu na wyścigi transferują za granicę. Wymieniają nazwy klubów wysyłających swoich agentów, by go obserwować. Nie wiem jakie wnioski wyciągnęli po meczu z Fiorentiną.
Zabrakło w nim Bartosza Salamona, który kilkanaście godzin wcześniej dowiedział się, że został oficjalnie zawieszony za stosowanie dopingu. Takiej decyzji oczywiście można się było spodziewać, ale czy słuszne jest szukanie w niej drugiego dna i insynuowanie, że Włosi mają „plecy” gdzie trzeba i dlatego podjęto ją akurat tuż przed meczem? To już pytanie nie do mnie.
Natomiast próba tłumaczenia wysokiej porażki brakiem Salamona na środku obrony, czy Radosława Murawskiego (zawieszony za kartki) w pomocy, byłaby uproszczeniem. Jak się marzy o osiągnięciu czegoś w Europie, trzeba mieć odpowiednią ławkę. Choćby taką jak Fiorentina. Okazało się, że dla Lecha to po prostu za wysoka półka, więc rewanż za tydzień we Florencji będzie pożegnaniem w tym sezonie z pucharami.
▬ ▬ ● ▬