2024-05-09
Nie tak miało (mogło) być
Pierwszego czerwca w finale Ligi Mistrzów w Londynie Borussia Dortmund zagra z Realem Madryt. Z całą pewnością nie jest to mój wymarzony zestaw finalistów.
Chciałbym w takim meczu widzieć w pierwszej kolejności kluby, które jeszcze nie zdobyły trofeum, o które walczą. W ten kontekst idealnie wpisywałyby się na przykład – Atletico Madryt i Paris Saint-Germain, ewentualnie na podmianę jeszcze Arsenal Londyn. Dla tego ostatniego to byłby finał marzenie, biorąc pod uwagę, że odbędzie się w Londynie na Wembley, który nawet przed laty wynajmowali na mecze ligowe i pucharowe, gdy ich nowy stadion był jeszcze w budowie.
Choć, już nieco zmieniając kryteria, marzył mi się też inny: Manchester City – PSG. Po prostu miałem ochotę obejrzeć obie drużyny w akcji w bezpośrednim starciu ze względu na prezentowany styl. Nawet biorąc pod uwagę, że finałów się nie gra, tylko się je wygrywa, miałem nadzieję, że w takim zestawieniu będzie jednak co oglądać i później wspominać przez lata.
Niestety drużyna prowadzona przez Pepa Guardiolę odpadła w ćwierćfinale, więc pozostało mi liczyć tylko na PSG. Widziałem w tym sezonie wiele ich meczów ligowych, a do ich oglądania zawsze siadałem z przyjemnością, bo gwarantowały emocje. Piłkarze z Paryża z reguły nie potrafili utrzymać koncentracji przez cały mecz ze słabszymi rywalami w Ligue 1, więc albo tracili bramki po objęciu prowadzenia, albo ba początku dali sobie je strzelić, by później gonić wynik. Raczej nigdy nudzić się nie pozwalali. A wszystko okraszone było jeszcze technicznymi fajerwerkami, szczególnie w wykonaniu Kyliana Mbappé. Gdyby zagrał w finale Ligi Mistrzów, byłby to jego ostatni występ przed komentowanym od miesięcy rozstaniem z paryskim klubem.
I choć podobno cały świat życzył porażki Nasserowi Al-Khelaifiemu, kontrowersyjnemu katarskiemu miliarderowi, właścicielowi i prezesowi PSG, z opisanych wyżej powodów nie byłem w tym gronie. Jednak francuskiej drużyny w czerwcu na Wembley nie zobaczę, bo przegrała w półfinale z Borussią. Przegrała dwa razy po 0:1, najpierw w Dortmundzie, a we wtorek w Paryżu, więc odpadła w sposób, który nie powinien budzić wątpliwości. A jednak budzi, bo przeczytałem, że PSG zostało „okradzione” w doliczonym czasie gry rewanżowego meczu, ponieważ należał się im rzut karny, a zawodnikowi Borussii, Nico Schlottenbergowi, czerwona kartka.
Jak dla mnie to nieco za miałkie tłumaczenie porażki, nawet zakładając, że karny rzeczywiście się należał i że zostałby wykorzystany. Po pierwsze, nie dałby automatycznego awansu. Po drugie, nie można zwalać niepowodzenia na potencjalny błąd sędziego, jeśli jest się klubem, który marzy kolejny już sezon o wygraniu Ligi Mistrzów. Bo kolejny już sezon francuska drużyna okazała się na to za słaba i trudno tłumaczyć wszystko „tylko” słabą skutecznością. A co ma niby w piłce decydować, jak nie skuteczność? To zawsze podstawa każdego zwycięstwa!
Borussią dzięki wyeliminowaniu PSG zagra w finale pierwszego czerwca na londyńskim Wembley z Realem Madryt, który pokonał w środę w rewanżu Bayern 2:1. Przed tygodniem w Monachium był remis 2:2. W Madrycie goście prowadzili 1:0, ale w samej końcówce polegli tracąc dwie bramki, co stanowiło ilustrację kolejnej banalnej piłkarskiej prawdy – trzeba grać zawsze do końca.
Przyznam, że przed rewanżem życzyłem zwycięstwa Bayernowi. Skoro moje wcześniejsze opcje na finał zawiodły, chciałem, by znów był tylko niemiecki. Przed jedenastoma laty miałem okazję obejrzeć na Wembley starcie Bayernu z Borussią z trzema Polakami w składzie (Łukasz Piszczek, Jakub Błaszczykowski i Robert Lewandowski). Taka powtórka byłaby ciekawa. Niestety nie będzie. A dlaczego niestety? Uświadomiłem sobie, że w czterech ostatnich finałach Ligi Mistrzów, na których byłem (2014, 2016, 2018, 2022), zawsze grał Real i zawsze wygrywał (dwa razy z Atletico Madryt, dwa razy z Liverpoolem)!
Jakaś odmiana by się przydała. Choć oczywiście zdaję sobie sprawę, że dla tych marzących, by obejrzeć na żywo jakikolwiek finał Ligi Mistrzów, moje dywagacje mogą wydać się równie miałkie, jak tłumaczenia PSG po przegranym półfinale.
PS: Lincz jaki odbywa się w mediach na Szymonie Marciniaku, uważam za typowy temat zastępczy, nie tylko dlatego, że to mój rodak. Sędziując mecz w Madrycie w doliczonym czasie gry przerwał akcję Bayernu, ufając podniesionej chorągiewce swojego asystenta Tomasza Listkiewicza sygnalizującego spalonego, a już po jego gwizdku piłka wpadła do siatki. Zgodnie z wytycznymi, powinien pozwolić na dokończenie akcji i później ewentualnie skorzystać z VAR. Jednak telewizyjne powtórki pokazały, że spalony był...
▬ ▬ ● ▬