Nie tak miało być?

Fot. Trafnie.eu

Kazachstan - Polska 2:2 na inaugurację eliminacji do mistrzostw świata. Wynik nie powinien być zaskoczeniem dla tych z dobrą pamięcią.

Podczas EURO we Francji jeden z zagranicznych dziennikarzy zapytał mnie dlaczego Robert Lewandowski gra słabo i jest tak nieskuteczny. Odpowiedziałem mu, że gra na swoim normalnym poziomie, ale nie strzela bramek, ponieważ jego reprezentacja różni się od tej, która wywalczyła awans do mistrzostw Europy.

W eliminacjach Polska grała ofensywnie, zdobywała mnóstwo goli, ale niestety też mnóstwo traciła. Spośród zespołów, które uzyskały awans, tylko Czesi dali sobie wbić więcej. Podczas EURO dokładnie odwrotnie. Bardzo ciężko było Polakom strzelić bramkę, ale też niewiele sami strzelali.

Dlatego przed pierwszym meczem eliminacji do mistrzostw świata z Kazachstanem najbardziej ciekawiło mnie jaką drużynę Adama Nawałki zobaczę? Szybko się okazało, że tę z eliminacji do EURO. Nie minęło nawet dziesięć minut, gdy Polska prowadziła w Astanie 1:0 po golu Bartosza Kapustki. Potem Lewandowski zdobył drugiego z karnego. Czyli do przerwy 2:0. Wynik znakomity, biorąc pod uwagę fakt, że mecz toczył się na boisku ze sztuczną, i do tego mocno sfatygowaną, nawierzchnią.

Po przerwie okazało się, że polska reprezentacja przypomina tę z poprzednich eliminacji jeszcze pod jednym względem. Wtedy tylko w ostatnim meczu z Irlandią zagrała przez dziewięćdziesiąt minut na równym poziomie (tych ze słabym Gibraltarem nie biorę pod uwagę). Na szczęście, bo zwycięstwo w nim dawało jej awans. W pozostałych, jak Dr Jekyll i Mr Hyde, pokazywała zawsze dwa oblicza. Najpierw porywające akcje, a potem oddanie inicjatywy rywalom. Albo na odwrót.

Niestety w Astanie było to samo. Już pod koniec pierwszej polowy gospodarze wysłali dwa ostrzeżenia, stwarzając dwie dogodne sytuacje bramkowe. Na szczęście byli nieskuteczni. Po przerwie wykorzystali kolejne i doprowadzili do remisu, którym zakończył się mecz.

Znalazłem tytuły w internecie, że falstart, że nie tak miało być. Z pewnością to szok dla wszystkich, którzy już obwieścili po EURO 2016 narodziny nad Wisłą nowej europejskiej potęgi. Ja trochę bardziej racjonalnie potrafiłem patrzeć na wyczyny orłów Nawałki we Francji, to i teraz nie muszę brać środków uspakajających. 

Po pierwsze, chyba nie każdy potrafił docenić rywali. Kazachstan już na pewno nie jest uprawą piłkarskich ogórków, których można łatwo ograć. Nawet w tych meczach, kiedy pokonała go kiedyś reprezentacja Leo Beenhakkera nie było łatwo. Od lat konsekwentnie, krok za krokiem, Kazachowie zmniejszają dystans do światowej czołówki pompując w swoją piłkę ogromne pieniądze. Na pewno nie było kwestią przypadku, że drużyna z Astany zakwalifikowała się przed rokiem do Ligi Mistrzów...

Po drugie, teoria o piłkarskiej potędze znad Wisły, której grą zachwyca się Europa, została brutalnie zweryfikowana w Kazachstanie, jak każda tego typu napompowana ponad miarę. Okazało się, że jednak Maciej Rybus nie jest idealnym bocznym obrońcą wymyślonym przez genialnego trenera. Że być może Grzegorz Krychowiak rzeczywiście jeszcze nie w pełni gotowy na debiut w PSG. Że jednak za Arkadiusza Milika chyba trochę przepłacili w Neapolu, bo marnuje okazje, jak marnował…

Nie będę udawał mądrzejszego niż jestem i wymądrzał się, że oczywiście spodziewałem się remisu w Astanie. Ale na pewno takiego wyniku nie wykluczałem, w odróżnieniu od większości moich rodaków. I z całą pewnością nie dołączyłem do chóru polskich mediów, które przez całe lato budowały pomniki kolejnym piłkarzom sprzedanym za naprawdę spore pieniądze. Samymi transferami drużyny się jednak nie zbuduje, a tym bardziej nie wygra meczów. Ale ponieważ wiedziałem to i wtedy, i teraz, nie mam zamiaru pastwić się nad polskimi piłkarzami.

Chyba pora nieco zejść na ziemię i spokojnie ocenić szanse w dwóch kolejnych meczach eliminacyjnych w październiku. Warto wygrać oba, z Danią i Armenią u siebie, by nie tracić szansy na awans do mistrzostw świata. Ale na pewno łatwo nie będzie.

▬ ▬ ● ▬