Nie trzeba patrzeć tylko na innych

Fot. Trafnie.eu

W niedzielę w Europie odbyło się wiele atrakcyjnych meczów nazywanych „klasykami” i, trochę na wyrost, „derbami”. Ale też jedne klasyczne derby. 

Pod względem nagromadzenia wyjątkowo zapowiadających się spotkań w najlepszych ligach europejskich to był z pewnością wyjątkowy dzień. Przede wszystkim rozegrano „El Clasico” czy „Gran Derbi”, jak kto woli, które najczęściej pozostawiają w cieniu inne wydarzenia, ale nie tym razem. Nie tylko dlatego, że przezywająca kryzys Barcelona przegrała u siebie z realem Madryt 1:2. Mecz miał bowiem sporą konkurencję. 

W Premier League starcie nazywane „Bitwą o Anglię”. Manchester United został zmiażdżony na Old Trafford przez Liverpool przegrywając aż 0:5. Trudno to było uznać za miejscowy klasyk, raczej za przykre wykonanie wyroku na drużynie klubu, który marzy o odzyskaniu mistrzostwa po wielu chudych latach. Chyba zdecydowanie za wcześnie. 

W Marsylii „Le Classique”, czyli mecz Olympique a Paris Saint-Germain, nie przyniósł rozstrzygnięcia, kończąc się bezbramkowym remisem. Na pewno nie brakowało emocji na trybunach, które, już tradycyjnie w tym mieście, iskrzyły i dymiły gorącą atmosferą i efektowną oprawą. 

Remis także w „Derbach Włoch”, w których Inter zremisował w Mediolanie z Juventusem Turyn 1:1. A trzeba jeszcze wspomnieć o holenderskim klasyku, w którym Ajax mierzył się w Amsterdamie z PSV Eindhoven demolując rywali 5:0. 

Ale w tym wyjątkowym dniu mieliśmy tez jedne klasyczne derby i to w Polsce. Odbyły się w drugiej lidze, oficjalnie nazywanej – Fortuna 1 Liga, może dlatego nie wszyscy ów fakt zdołali dostrzec. A było warto, bo emocji towarzyszyło im mnóstwo. W 67. derbach Łodzi Widzew zremisował z ŁKS 2:2. 

Stadion pełny z oficjalną frekwencją 17 409 widzów, co jest niemożliwym do osiągnięcia poziomem dla wielu klubów Ekstraklasy. Wśród nich ponad dziewięćset kibiców gości, co jeszcze podgrzało atmosferę, szczególnie po latach przymusowych koronawirusowych ograniczeń związanych z zapełnianiem trybun. 

A atmosfera na nich była nie mniej gorąca niż w Marsylii. Koncertu wulgaryzmów z obu stron można się było spodziewać. Tak samo jak zadymienia stadionu z odpalanych rac. Ale specjalnej, z pewnością przygotowanej na tę okazję, celebracji palenia flag i szalików wrogich klubów, już niekoniecznie. A niestety stanowiły dość istotny punkt programu. 

Na boisku też było gorąco, jak to w derbach, co skończyło się czerwoną kartką w ostatniej minucie dla piłkarza gości - Ricardinho, za brutalny faul, którą pokazał mu prowadzący spotkanie Szymon Marciniak. 

Widzew podejmował ŁKS jako lider tabeli, ale to goście grali lepiej. W pierwszej połowie prowadzili 2:0, choć jeszcze przed przerwą gospodarze zdołali zdobyć bramkę. Drugą, dającą im remis, dopiero pod koniec meczu, który po przerwie był zdecydowanie mniej atrakcyjny niż w pierwszej połowie. 

Ten remis, biorąc pod uwagę przebieg gry, należy uznać za korzystny dla Widzewa, bowiem w szóstej minucie doliczonego czasu gry goście mogli zdobyć jeszcze zwycięską bramkę. Jednak nie chodzi nawet o sam wynik, ale też sposób gry. Drużyna lidera słabo radziła sobie z dobrze grającymi w defensywie rywalami, nie potrafiła wykreować sytuacji bramkowych. Jak na pewnego kandydata do awansu wyglądała nie za mocno. Ale to już temat na oddzielną rozprawkę. Na razie najważniejsze, że 67. derby Łodzi zakończyły się remisem. Na wiosnę kolejne po drugiej stronie miasta. 

 ▬ ▬ ● ▬