Nie zapominajmy, że...

Fot. Trafnie.eu

Od kilku dni trwa ogólnokrajowy koncert życzeń. Potrwa do soboty. Atmosfera już się tak rozhuśtała, że coraz bardziej przypomina jazdę bez trzymanki.

Powodem jest oczywiście mecz eliminacyjny z Niemcami, czyli aktualnym mistrzem świata, z którym reprezentacja Polski nie wygrała jeszcze nigdy. Na tę okoliczność zaczęli być odpytywani wszyscy, którzy mają coś do powiedzenia. Ci, którzy za wiele nie mają, też. 

Przy okazji pojawiło się więc kilka odkrywczych myśli. Na przykład: „W piłkę gra się po to, żeby wygrywać”. Albo: „Przed takimi meczami nie trzeba nikogo motywować”. Lub: „Wierzę w tę drużynę, wierzę w nas”. Czy wreszcie: „Trzy punkty w pełni nas zadowolą”. Nie będę się jednak nad autorami znęcał. Jak się bije tyle piany, samych mądrych rzeczy powiedzieć się nie da...

Takie rozhuśtanie nastrojów ostatni raz pamiętam przed EURO 2012. Też totalna jazda po bandzie bez hamulców – wreszcie musi się udać, bo jak nie teraz, to kiedy? Wyszło jak zwykle, niestety. Minęły dwa lata, w polskiej piłce raczej chude, a poziom optymizmu w narodzie ten sam - wreszcie musi się udać, bo jak nie teraz, to kiedy?

Koncert życzeń trwa w najlepsze. Gdzie nie spojrzę, gdzie nie przyłożę ucha, wszędzie bębnią o meczu. Jak tak dalej pójdzie, nie będzie po co wychodzić w sobotę na boisko, bo wszystko zostanie już załatwione słowami.

Generalnie przed takimi meczami żaden rozsądny trener nie powie o rywalu tego, co wie. Raczej kurtuazyjnie pochwali, jak Joachim Löw, który zauważył, że mecze z Polakami zawsze są bardzo ciężkie. Albo zaznaczy, jak Adam Nawałka, że do Niemców podchodzi z szacunkiem, ale bez strachu. Zgrabne, okrągłe stwierdzenia, z których niewiele wynika. Ale czy powinno? Trenerzy są od ustalania taktyki, a nie rozgrywania słownych gierek jeszcze przed meczem.

Piłkarze już mniej bawią się w dyplomatów. Dlatego Grzegorz Krychowiak myśli o zwycięstwie. Robert Lewandowski, teoretycznie najlepiej zorientowany w temacie, bo grający na co dzień w najlepszym niemieckim klubie, twierdzi, że jego koledzy z Bayernu wzięliby remis w ciemno.

Dość logicznie podszedł do tematu Sebastian Mila. Zauważył, że Niemcom nic (zwycięstwo w grupie) się z góry nie należy, a meczu z Polską na razie jeszcze nie wygrali.

Chyba najcwaniej rozważył możliwy scenariusz Michał Żyro. Zadeklarował, że chciałby wejść na boisko na podmęczonych rywali i zdobyć zwycięską bramkę. Nieźle kombinuje – najmniej się narobi, a najwięcej go będą chwalić!

Pojawiły się też opinie do czytania z... wytrychem. Na przykład ta Kamila Grosickiego, że „wiemy jaka jest chemia między Polską i Niemcami”. Chyba za słaby byłem z chemii, bo za bardzo nie wiem. Ale to drobiazg w porównaniu z pomysłem mojego ulubionego ulubieńca Jana Tomaszewskiego – zagrać antyfutbol na 0:0. Jeśli taki scenariusz by się spełnił, mam już murowanego kandydata, który natychmiast zacząłby krytykować Nawałkę za:

a) taktykę i styl gry

b) wynik (dlaczego nie spróbowali wygrać?)

Chyba łatwo wskazać faworyta, który zmienia zdanie przy każdym podmuchu wiatru... 

Czyli na razie jest dużo piany, a mało konkretów. Jak zwykle zresztą w podobnych sytuacjach. Miło, że polscy piłkarze wierzą we własne siły. Ale chyba najlogiczniejsze przed sobotnim starciem wydaje się to, co Lewandowski powiedział „Przeglądowi Sportowemu”:

„Nie zapominajmy jeszcze, że mamy po Niemcach mecz ze Szkocją”.

▬ ▬ ● ▬