Niestety będzie się działo...

Fot. Trafnie.eu

Maroko jako pierwsza drużyna z Afryki w historii mistrzostw świata awansowała do półfinału turnieju. A to namacalny dowód, że ten już należy uznać za udany.

Należy dlatego, że cóż to by były za mistrzostwa, jeśli nie wydarzyła by się jakaś niespodzianka? Bo chyba nikt, poza Samuelem Eto’o, nie dawał Maroku szans na grę do końca turnieju. Przypomnę tylko, że Kameruńczyk zaprezentował mocne afrykańskie skrzywienie, czy wręcz go zdecydowanie poniosło, skoro przewidywał finał... Maroko – Kamerun, a w półfinale miał grać także Senegal.

Pierwsza z wymienionych drużyn zachowała na niego szansę. Jej awansu do półfinału nie odważyłbym się jednak nazwać teraz sensacją. Nie twierdzę, że wierzyłem w taki wynik Maroka przed mistrzostwami. Jednak, gdy obejrzałem go w meczu z Belgią, wygranym 2:0, byłem pewny nie tylko, że wyjdzie z grupy, ale że w pełni na to zasługuje biorąc pod uwagę prezentowaną grę.

W sobotnim ćwierćfinale wygrało 1:0 z Portugalią po bramce zdobytej głową przez Youssefa En-Nesyriego. Zdobytej po jego nieprawdopodobnym uderzeniu w wyskoku (według różnych źródeł: 250 – 267 cm!), przy jednoczesnym błędzie bramkarza Diogo Costy, który źle obliczył wyjście do piłki.

Od razu pomyślałem, że między bajki można włożyć różne teorie opracowywane przez armię analityków przed meczem, proponowane ustawienia, systemy gry itp., itd., skoro o wyniku decyduje jedna akcja, której skutków (fenomenalny wyskok jednego, połączony z błędem drugiego) raczej nie da się przewidzieć i zaplanować. Na szczęście, dzięki czemu piłka ciągle jest tak atrakcyjna.

Ale Marokańczycy nie byli drużyną jednej akcji. Niezwykle zdyscyplinowani, do bólu waleczni i pragmatyczni w grze (choć pewnie malkontentom nie spodobało się, że w drugiej połowie Portugalczycy aż przez 82 procent czasu utrzymywali się przy piłce), stworzyli sobie jeszcze inne okazje bramkowe, które mogli czy powinni wykorzystać. Zaimponowali mi szczególnie kilkakrotnie perfekcyjnym wyjściem spod pressingu owocującym szybko przeprowadzanymi groźnymi kontratakami. Widać w nich było ich siłę. Tak jak widać było złość w płaczącym po meczu Cristiano Ronaldo, który znów zaczął go na ławie, a po końcowym gwizdku szybko uciekł do szatni.

W półfinale Maroko zmierzy się w środę z Francją, czyli z reprezentacją kraju, w którym urodziło się jego dwóch kadrowiczów.  Nie tylko z tego powodu mecz będzie szczególny. Z całą pewnością stanowi już powód do niepokoju dla francuskiej… policji. W sąsiedniej Belgii czy Holandii, gdzie również mieszkają liczne marokańskie kolonie, tego dnia służby w największych miastach też zostaną postawione w stan najwyższej gotowości. Przewiduję, że niestety będzie się działo nie tylko na stadionie w Katarze.

Francja pokonała w ostatnim ćwierćfinale Anglię 2:1. Zdobyła prowadzenie, ale dała rywalom wyrównać z rzutu karnego. Znów prowadziła i znów zafundowała im karnego, gdy Mason Mount został bezmyślnie sfaulowany przez Theo Hernandeza. Harry Kane pierwszego wykorzystał, drugiego przestrzelił (mocno uderzona piłka przeleciała nad poprzeczką).

Nikt mnie nie przekona po tym meczu, czy po całych mistrzostwach, że strzelanie karnych można wytrenować. Może i można, ale na „sucho”. W atmosferze stadionowych emocji i takiej presji jakiej poddany był Kane, czysto piłkarskie umiejętności schodzą na dalszy plan, zawodnikiem zaczyna rządzić jego psychika.

Kane strzelał karne klubowemu koledze z Tottenhamu Hotspur Hugo Llorisowi. Już to nakładało na niego dodatkowa presję, a jeszcze większą fakt, że jego ponowne uderzenie z jedenastu metrów zadecyduje o ewentualnej dogrywce. Na pocieszenie można mu powiedzieć, że trafił na tym turnieju do doborowego grona zawodników, którzy nie wykorzystali rzutów karnych, z Leo Messim i Robertem Lewandowskim.

Jeśli już o tym ostatnim mowa, warto przy okazji zacytować fragment długiego wywiadu, którego udzielił, dotyczący premii dla piłkarzy obiecanej przez premier (za: przegladsportowy.onet.pl):

„Odpowiem panu bardzo osobiście. Cała ta sprawa stała się trochę pretekstem do rozpętania wojny polsko-polskiej, w której jest chyba dużo polityki, sporów różnych frakcji, również wokół PZPN-u, wokół zwolenników i przeciwników trenera.

Tylko że to wszystko się dzieje poza piłkarzami, którzy razem z kibicami są ofiarami tej sytuacji. Każdy głos jest wykorzystywany, przekręcony, dopasowany do tezy, która danej osobie pasuje. I chyba piłka, zamiast łączyć ludzi, to nas tu podzieliła. I to jest dla mnie najgorsze”.

Podzieliła na pewno, skoro tłumaczyć się musi także trener, który osiągnął w Katarze stawiany przed nim cel, tak odpowiadając na pytanie, kiedy pozna swoją przyszłość (za: sport.tvp.pl):

„Sądzę, że najpóźniej do końca miesiąca. Nic więcej nie mogę zrobić. Nie naciskam na prezesa Kuleszę, nie zamierzam wywierać żadnej presji. Niech spokojnie podejmie swoją decyzję. Na pewno nie jest tak, że ma na to tylko siedem dni po mundialu”.

Szkoda, że gdy inni emocjonują się ciągle mistrzostwami, my musimy babrać się w jakimś bagienku stworzonym na własne życzenie. Może smutną sytuację podsumuję opinią jaką usłyszałem od Władka Żmudy, legendy polskiej piłki, który ją kopał w okresie, gdy reprezentacja Polski grała i pięknie, i skutecznie:

„Cieszymy się z porażki z Francją, bo niby w »lepszym stylu«? Cieszymy się, że w meczu udało się stworzyć jakąś sytuację do strzelenia bramki? Śmiech...”

▬ ▬ ● ▬