Niestety taka tradycja

Lech Poznań zremisował 1:1 w Belgradzie z Crveną zvezdą w trzeciej rundzie kwalifikacji do Ligi Mistrzów i nie zagra w fazie ligowej tych rozgrywek.

A nie zagra dlatego, że w pierwszym meczu z tym rywalem w Poznaniu przegrał przed tygodniem 1:3. Biorąc to pod uwagę przed rewanżem należało bardziej liczyć na cud niż na odrobienie strat. Cudu jednak nie było. Mecz zakończył się remisem, który sprawiedliwie oddaje przebieg boiskowych wydarzeń.

Lech starał się utrzymywać przy piłce rozpoczynając grę z autów bramkowych, zamiast wybijać ją na połowę rywali po dwóch – trzech próbach jej rozegrania. Takie konsekwentne budowanie akcji dowodziło, że nie przestraszył się rywali. Jego gra wyglądała nawet obiecująco, ale nic poza tym. Bo samym utrzymywaniem się przy piłce trudno odrobić straty, gdy nie stwarza się sytuacji bramkowych. A Lech praktycznie żadnych dogodnych nie wykreował.

Za to gospodarze pokazali jak są groźni. Po jednym z kontrataków tylko dwie interwencje bramkarza Bartosza Mroczka uratowały gości od utraty gola. Stracili go w ostatniej minucie pierwszej połowy po rzucie karnym. Był konsekwencją nieporadnej próby wybicia piłki z własnego pola karnego, co zakończyło się faulem Mateusza Skrzypczaka na Peterze Olayince.

W drugiej połowie Lech przez ostatnie pół godziny grał w przewadze po czerwonej kartce pokazanej Rodrigão, jednak niewiele z tego wynikało. Gospodarze umiejętnie się bronili, ale tak jak ich rywale pod koniec pierwszej połowy, w doliczonym czasie drugiej też nie potrafili wybić piłki z własnego pola karnego, co zakończyło się zdobyciem wyrównującej bramki przez Mikaela Ishaka. 

Czy tak musiało być? Zapytam inaczej – czy mogło być inaczej? Przecież w rodzimych mediach Crvena zvezda była od początku przedstawiana jako zdecydowany faworyt w tej rywalizacji i Lechowi nikt wielkich szans nie dawał. Boiskowe wydarzenia obu meczów dowiodły, że scenariusz się sprawdził. Komentarze w stylu „Lech w Belgradzie nie dał się pożreć” stanowią marne pocieszenie, przynajmniej dla mnie, bo wygłaszane są z pozycji słabeusza, który nie był w stanie poważnie zagrozić silniejszemu rywalowi. Teraz w ostatniej rundzie kwalifikacji mistrzowie Polski zagrają o prawo gry w Lidze Europy z belgijskim Genkiem. Gdyby w tej rywalizacji okazali się gorsi, mają już pewny start w fazie ligowej Ligi Konferencji.

Nie tylko dlatego w tym roku nie zobaczymy w Polsce meczów Ligi Mistrzów. Była na to szansa choć w wykonaniu Dynama Kijów, które rozgrywa mecze w europejskich pucharach w roli gospodarza w Lublinie. Ukraińcy przegrali tam 0:1 z drużyną Pafos przed tygodniem, by w rewanżu na Cyprze przegrać ponownie 0:2. I tak jak Lech w ostatniej rundzie kwalifikacji powalczą tylko o możliwość gry w Lidze Europy.

Czyli spotkania Ligi Mistrzów polscy kibice w kolejnym sezonie już tradycyjnie obejrzą wyłącznie w telewizji.

▬ ▬ ● ▬