Niewiele? Raczej lata świetlne

Fot. Trafnie.eu

W czwartek obejrzałem dwa mecze półfinałowe mistrzostw świata do lat dwudziestu jeden. Patrzyłem na nie mając świeżo w pamięci pewien wywiad.

Udzielił go Czesław Michniewicz, trener polskiej drużyny, który stwierdził (za: przegladsportowy.pl):

„Do awansu zabrakło niewiele...”

Ale jeszcze w tym samym zdaniu sobie zaprzeczył:

„...więcej zrobić nie mogliśmy. Od Hiszpanii byliśmy po prostu o wiele słabsi. Jedyne, na co mogliśmy liczyć, to szczęśliwy los, że może ktoś zgubi punkty”.

To jednak zabrakło lat świetlnych, gdy trzeba było liczyć na gubienie punktów przez innych, a nie na własne umiejętności. Michniewicz ma zresztą tego świadomość, skoro tak scharakteryzował Hiszpanów:

„Trafiliśmy na znakomity zespół. Pod każdym względem był lepszy, nie potrafiliśmy dotrzymać mu kroku”.

Patrzyłem na pierwszy półfinał Niemców z Rumunami i zastanawiałem się, czy potrafiłbym wyobrazić sobie Polaków, na przykład zamiast tych drugich, skoro „do awansu zabrakło niewiele”? Wyobraźni z pewnością by wystarczyło, tylko jaki byłby tego efekt? Jak grałaby drużyna Michniewicza? Ten stwierdził jeszcze:

„Przegraliśmy tylko dwa spotkania o stawkę, a i tak nie wszystkim się podobało, jak gramy”.

Bez wielkiego ryzyka można stwierdzić, że w ewentualnym starciu z Niemcami styl też by się nie spodobał. Bo co mogliby zaproponować Polacy? To, co przeciwko Hiszpanom (wcześniej Włochom), najwyżej w lekko zmodyfikowanej wersji. Niestety wiele więcej do zaproponowania nie mieli. W odróżnieniu choćby od Rumunów.

W pierwszej połowie zdominowali Niemców, czego ich prowadzenie 2:1 było naturalną konsekwencją. W drugiej, granej w upale, wyraźnie opadli z sił. Najpierw dali aktualnym jeszcze mistrzom Europy wyrównać, a w końcówce strzelić kolejne dwa gole, przegrywając ostatecznie 2:4. Ale przez cały mecz starali się grać w piłkę, a nie tylko przeszkadzać rywalom.

Właśnie tym Rumuni różnili się na mistrzostwach we Włoszech od Polaków. A różnili dlatego, że mieli kreatywnych piłkarzy, a nie tylko takich, którzy „cechami wolicjonalnymi starali się zniwelować swoje braki”, że zacytuję z pamięci stwierdzenie nagminnie używane w podobnych sytuacjach.

Na wiele akcji Rumunów (Ianis Hagi, George Pușcaș, Andrei Ivan…) patrzyło się z prawdziwą przyjemnością i trudno znaleźć w polskiej kadrze zawodników potrafiących im dorównać. Przynajmniej w moich oczach.

Jeśli chodzi o reprezentację Niemiec najciekawiej wygląda porównanie z piłkarzami, których na mistrzostwach… zabrakło. Leroy Sané (Manchester City), Timo Werner (RB Lipsk), Julian Brandt i Kai Havertz (obaj Bayer Leverkusen) to już prawdziwe gwiazdy prawdziwej piłki, więc chyba uznano, że powoływanie ich do reprezentacji młodzieżowej byłoby dla nich dyshonorem.

I przypomniała mi się kolejna wypowiedź Michniewicza na pytanie, czy chciałby poprowadzić reprezentację Polski seniorów:

„Teraz nie. Ale może kiedyś? Jak ci chłopcy dorosną piłkarsko, to fajnie byłoby popracować z nimi jeszcze raz”.

Panie trenerze, w takim wieku nie ma czasu na piłkarskie dorastanie. Albo ktoś potrafi grać (choćby czwórka nieobecnych na mistrzostwach Niemców) i chcą go największe kluby, albo gra jak potrafi i idzie tam, gdzie go chcą.

A potem obejrzałem drugi półfinał. Hiszpanie pewnie wygrali z Francuzami 4:1. I uświadomiłem sobie, że gdyby dwie minuty przed końcem spotkania grupowego nie strzelili drugiej bramki Belgom, w półfinale graliby Polacy. Choć dziś trudno w to uwierzyć...

A tak w finale znów Niemcy i Hiszpania. Identycznie jak przed dwoma laty w Krakowie w poprzednich mistrzostwach. Czy znów faworytami Hiszpanie i znów wygrają Niemcy? Odpowiedź poznamy w niedzielę.

▬ ▬ ● ▬