Nikt mnie nie przekona, że...

Fot. Trafnie.eu

Reprezentacja Polski wygrała wyjazdowy mecz Ligi Narodów z Bośnią i Hercegowiną. Wynik uważam za znakomity. A jaka była gra? Na miarę rywala.

Powinienem napisać, że średniej klasy drużyna europejska bez swego najlepszego, światowej klasy zawodnika, wygrała na wyjeździe z inną średniej klasy drużyną europejską bez kilku najlepszych zawodników.

Nie widziałem pierwszego meczu Bośniaków w drugiej edycji Ligi Narodów z Włochami, ale jego wynik, wyjazdowy remis, na pewno był godny uwagi. Dlatego trochę się obawiałem konfrontacji z gospodarzami na stadionie w Zenicy w poniedziałkowy wieczór. Bo z jednej strony byli podbudowani dobrym rezultatem sprzed trzech dni, a z drugiej nasi zdołowani porażką w Amsterdamie.

Trudno jednak było podtrzymywać te obawy, biorąc pod uwagę skład jaki przeciwko Polsce wysłał do boju trener Dušan Bajević. Dokonał w drużynie licznych zmian. Najważniejszą było posadzenie na ławce największego bośniackiego asa Edin Džeko, zdobywcę bramki w meczu z Włochami, by wpuścić go na boisko dopiero na ostatnie pół godziny.

Do tego należy jeszcze wspomnieć o absencji drugiej największej gwiazdy, Miralema Pjanicia, od niedawna piłkarza Barcelony zmagającego się obecnie z koronawirusem. Z całą pewnością Bośniacy przystępowali do meczu z Polską znacznie bardziej osłabieni niż orły Jerzego Brzęczka bez Roberta Lewandowskiego.

Dlatego niech nikt mi nie próbuje więcej tłumaczyć, że Ligę Narodów wszyscy traktują poważnie. Bo choćby decyzje personalne Bajevicia są tego kolejnym zaprzeczeniem. Śmieszny wydaje się argument, że dla jego drużyny priorytetowy jest październikowy mecz barażowy o awans do finałów przełożonego Euro 2020 z Irlandią Północną.

Ale właśnie dlatego, że priorytetowy, chyba przygotowując się do niego trener powinien pozwolić pograć jak najwięcej razem najlepszym zawodnikom w reprezentacji po dziesięciomiesięcznej przerwie. Jaki był więc sens oszczędzania Džeko w meczu z Polską przed starciem z Irlandczykami, do którego dojdzie równo za miesiąc?

To jednak nie mój problem, Brzęczka raczej też nie. Jego piłkarze wykorzystali szansę i ograli Bośniaków w Zenicy 2:1. Wynik uważam za znakomity, bo cały czas też uważam, że celem reprezentacji Polski w drugiej edycji Ligi Narodów powinno być utrzymanie w najwyższej dywizji rozgrywek. Skoro PZPN dostał już raz od UEFA prezent w postaci powiększenia tej dywizji, czyli anulowania spadków z pierwszej edycji (ostatnie miejsce w grupie z Portugalią i Włochami), na kolejny nie ma co liczyć. Trzeba sobie wszystko wywalczyć na boisku.

I w tej walce właśnie Bośnia i Hercegowina wydaje się bezpośrednim konkurentem do zajęcia bezpiecznego miejsca w końcowej tabeli. A skoro Polska ograła ją na jej własnym terenie, zdobyła punkty mogące okazać się bezcenne na koniec rozgrywek.

Choć początek meczu w Zenicy za ciekawy nie był. Chodzi nie tylko o słabą grę drużyny Brzęczka, bo gospodarze nie pokazywali za wiele więcej. Niestety dosłownie z niczego zdobyli prowadzenie po rzucie karnym sprokurowanym przez Jana Bednarka. Ale później Polacy zaczęli coraz mocniej zagrażać gospodarzom, czego efektem były dwa gole po strzałach głową dwóch Kamilów - Glika i Grosickiego. Obaj uczcili w ten sposób swój jubileuszowy 75. występ w reprezentacji!

Choć Bośniacy też mogli zdobyć bramkę, zwycięstwo polskiej drużyny było zasłużone. Nie doszukiwałbym się jednak w nim czegoś wyjątkowego. Po meczu w Amsterdamie wspominałem, że piłkarze starali się bez paniki wychodzić spod holenderskiego pressingu. Do pewnego momentu im się to udawało, bo na więcej rywale nie pozwalali.

W Zenicy rywale byli dużo słabsi, na pewno z tej samej półki co nasi, więc pozwalali na więcej. I miło, że nasi z tej szansy skorzystali. Nie widzę jednak powodu, by specjalnie ich wychwalać, tak jak nie widziałem, by kopać bez znieczulenia po porażce w Amsterdamie, czego wiele dowodów można znaleźć w rodzimych mediach. Dla mnie ważne jest, że po dwóch pierwszych meczach nowej edycji Ligi Narodów widzę realne szanse na utrzymanie w najwyższej dywizji rozgrywek.

▬ ▬ ● ▬