...niż bitwa pod Grunwaldem

Fot. Trafnie.eu

Trwa ustalanie przyczyn słabego występu Polaków w finałach mistrzostw świata. Szkoda, że przez kilka poprzednich lat nikt nie komentował wielu rzeczy.

Tomasz Hajto twierdzi, że zawodnicy wyglądali, jakby „ktoś wyciągnął im wtyczki z prądem”. Jeśli rzeczywiście miałaby to być główna przyczyna kiepskiego występu, należy skakać z... radości.

To by bowiem oznaczało, że jeszcze nie jest tak źle. Ktoś się pomylił i zawodnicy nadawali się na wczasy, a nie do gry, szczególnie w upalnych warunkach. Obawiam się jednak, że przyczyny są znacznie głębsze.

Jeśli na spokojnie przeanalizować jak postrzegana była w ostatnich latach reprezentacja Polski, niestety łatwo zauważymy, że wiele wyraźnych sygnałów zostało zignorowanych, czy raczej zastąpionych jedynie właściwym spojrzeniem.

Zacznijmy od zwycięstwa nad Niemcami w eliminacjach do Euro 2016. Odebrano je jako wręcz nieziemski sukces. Bitwa pod Grunwaldem od czterech lat pozostaje więc w jego głębokim cieniu. Prawie nikt nie chciał zauważyć fatalnej gry Polaków w pierwszej połowie i faktu, że u rywali połowa zawodników zakończyła karierę, a połowa była kontuzjowana. Tak powstawał mit o fenomenalnej drużynie i jej genialnym trenerze.

Potem były mistrzostwa we Francji i mecz ze Szwajcarią, w którym orły Nawałki zdołały się doczołgać w dogrywce do rzutów karnych. Apetyt tak wzrósł, że podobno gdyby w następnej rundzie udało się ograć, znów tylko w karnych, Portugalię, Polacy podobno w cuglach pokonaliby Walijczyków. No, chyba w warcaby...

Kolejne eliminacje, tym razem do mistrzostw świata, na szczęście przydzieliły do grupy nie najgroźniejszych rywali. Do czasu. Gdy Duńczycy otrząsnęli się z kryzysu i zaczęli grać znów na miarę swoich możliwości, zlali naszych w Kopenhadze, pokazując im miejsce w szeregu i obnażając wszystkie błędy.

To była bolesna lekcja pokory, ale kto by się nią przejmował. Przecież Polska to światowa potęga zajmująca piąte miejsce w śmiesznym rankingu FIFA. Ile to miejsce warte, widać na turnieju w Rosji.

Gdzie był w tych wszystkich przypadkach trener Nawałka? Dlaczego ani razu nie próbował jasnym i prostym komunikatem sprowadzić na ziemię tych, którzy wygadywali i wypisywali głupoty na temat możliwości i celów drużyny w finałach?

Czy naprawdę nie zdawał sobie sprawy, co prezentują rywale? Jeśli twierdzi, że pierwsza bramka potrafi często „ustawić” mecz, jak ten ostatni z Kolumbią, to stracił zupełnie kontakt rzeczywistością! Czasami rzeczywiście potrafi, ale na pewno nie tym razem. Przeciwnik był co najmniej o klasę lepszy. Co najmniej...

Gdyby Nawałka, który podobno doskonale znał jego możliwości, powiedział na przykład - „Kolumbia ma znacznie większy potencjał od nas, co wcale nie znaczy, że musi wygrać” – wtedy każdy inaczej odbierałby ten mecz i jego wynik.

Niestety z szansy nie skorzystał. Jak nie skorzystał w opisanych wcześniej wypadkach, mogąc zdecydowanie tonować rozhuśtane do granic obłędu nastroje i oczekiwania. Wtedy pewnie nie musiałby się teraz gęsto tłumaczyć.

▬ ▬ ● ▬