O co właściwie ten szum?

Fot. Trafnie.eu

David Luiz nie jest już piłkarzem Chelsea. Tuż przed zamknięciem letniego okna transferowego niespodziewanie katapultował się do innego londyńskiego klubu.

Można powiedzieć, że to mój dobry znajomy od kilku już lat, choć wspomniane określenie należy potraktować w sposób umowny, bo jest zdecydowanie znajomością tylko w jedną stronę. Podczas mistrzostw świata w Brazylii w 2014 roku czekałem na spotkania z nim po każdym meczu reprezentacji gospodarzy. David Luiz był tam królem mixed zone, czyli strefy udzielania wywiadów. 

Gdy się w niej pojawiał, zaczynało się poruszenie, a wokół niego gęstniał tłumek dziennikarzy liczących na jakąś wypowiedź brazylijskiego obrońcy. Szybko stał się też moim ulubieńcem, bo równie szybko przekonałem się, że to przesympatyczny chłopak. Gdy zaczynał mówić, nie potrafił skończyć i często przychodził po niego ktoś z brazylijskiej ekipy, by jako ostatniego wygonić do autokaru.

Stanowił zaprzeczenie najgorszej formy gwiazdorstwa we współczesnej piłce. Zawsze uśmiechnięty i wyluzowany, odpowiadał na pytania z sympatii, nie z konieczności. Widać było, że go to nie męczy. Czasami nawet w przyjacielskim uścisku potrafił objąć dziennikarza, który chciał się czegoś od niego dowiedzieć. Jednym słowem trudno było Davida Luiza nie polubić!

Od tej pory zawsze przyglądałem mu się ze szczególną uwagą jako dobremu znajomemu z mixed zony. Ale sympatia jaką zacząłem go darzyć, nie mogła przesłaniać spojrzenia na umiejętności czysto piłkarskie. A do tych miałem zawsze wiele zastrzeżeń.

David Luiz nie był dla mnie nigdy orłem gry obronnej, choć to zawodnik o zdecydowanie defensywnej charakterystyce, czego dałem wyraźny dowód już przed kilkoma laty. Obrazu nie są w stanie zmienić nawet efektowne popisy w ofensywie, czyli strzelane bramki głową lub po precyzyjnych uderzeniach z rzutów wolnych.

Zastanawiałem się nawet poważnie nad ułomnością mojego spojrzenia na piłkę za sprawą sympatycznego Brazylijczyka. No bo skoro mam o jego czysto piłkarskich umiejętnościach nie najlepsze zdanie, dlaczego mają zupełnie inne w tak wielkich klubach jak Paris Saint-Germain czy Chelsea?

Wyraźnie odzyskałem jednak wiarę w siebie po wydarzeniach z ostatnich dni, gdy w londyńskim klubie pojawił się nowy menedżer Frank Lampard. Już w kolejnym meczu sparingowym odstawił Davida Luiza od podstawowego składu dając jasny sygnał, że zaczęła się twarda i zacięta walka o miejsce w wyjściowej jedenastce. Nikt w drużynie nie dostanie placu do gry za nazwisko czy długi staż w klubie.

Brazylijczyk postanowił zdezerterować. W ostatniej chwili przed zamknięciem letniego okna transferowego wręcz wymusił transfer do lokalnego rywala, czyli Arsenalu. Widać przekalkulował sobie, że tam może mieć łatwiej, bo będzie pracował z Unaiem Emerym, który wcześniej był jego trenerem w Paryżu. Czy kalkuluje słusznie? To się okaże…
Trochę rozbawiły mnie pojawiające się z tej okazji komentarze. David Luiz miał zniesmaczyć niektórych swoją decyzją. Bezceremonialnie wypiął się na Chelsea, „choć wcześniej całował klubowy herb na koszulce”.

Bądźmy poważni. Oczekiwanie lojalności od piłkarzy we współczesnym obłudnym świecie, w którym niemal wszystko jest na sprzedaż, stanowi szczyt hipokryzji. Powinni coś o tym wiedzieć w Chelsea, skoro FIFA ukarała ich zakazem dokonywania transferów z powodu permanentnego łamania przepisów dotyczących pozyskiwania zawodników poniżej osiemnastu lat.

David Luiz z uśmiechem na ustach postanowił tylko wykorzystać cyniczne zasady rządzące współczesnym futbolem.

▬ ▬ ● ▬