O której wstaje inżynier dusz?

Liga Mistrzów jeszcze na dobre się nie zaczęła, a w niektórych grupach prawie pozamiatane. Na szczęście można liczyć na piłkarzy Jose Mourinho.

Po inauguracyjnej kolejce uświadomiłem sobie przerażony, że wyrafinowany socjotechnik Jose Mourinho ma mnie w swoich łapach. Mogę się jedynie pocieszyć – nie tylko mnie. Inżynier dusz przez lata tak sprytnie sterował otoczeniem, że teraz zbiera tego owoce. Jestem jedną z jego ofiar.

Bo co mnie najbardziej kręciło po zakończeniu szesnastu meczów? Nie grad bramek (kilka bajkowych), nie popisowe akcje, nie hat-tricki największych gwiazd, tylko opinia Jose po porażce na Stamford Bridge! Chelsea poległa z FC Basel 1:2, choć jeszcze na wiosnę bez problemu wyeliminowała Szwajcarów w drodze do triumfu w Lidze Europejskiej. Ale odkąd Mourinho wrócił do Londynu, ma wyraźnie złą serię. Najpierw porażka z Bayernem po stracie bramki w ostatniej sekundzie dogrywki Superpucharu Europy. Potem przegrana w Premier League z Evertonem, głównie efekt własnej nieskuteczności. Teraz niespodzianka w LIdze Mistrzów z FC Basel. 

I co na to pyskaty Portugalczyk? Bierze porażkę na siebie i mówi, żeby nie panikować:

„Jako menedżer odpowiadam za wszystko. Szczególnie po przegranych meczach. Nie jestem zszokowany, ponieważ czasami wygrywasz, czasami przegrywasz”.  

Bawią mnie takie wypowiedzi. Bo co konkretnie znaczą? Nic konkretnego właśnie, poza brakiem sensownych argumentów. I być może o to w nich chodzi.

Żeby było ciekawiej, przed środowym meczem Mourinho wspominał o głodzie sukcesów, czyli że chce zdobyć po raz trzeci Puchar Mistrzów z trzecim klubem.

Na razie ma zdecydowanie pod górkę – „Zrobiliśmy krok do tyłu”. Ale – co cię nie zabije, to cię wzmocni. Jose nic nie zabije. Jak będzie trzeba sam naprodukuje sobie nowych wrogów, by w ten sposób się wzmocnić!      

Przy okazji dowiedziałem się, o której Mourinho dzisiaj wstał.

„Jutro nie obudzę się z uśmiechem na ustach, ale o siódmej rano będę ciężko pracował na trzy punkty w meczu z Fulham” [sobotnie derby Londynu] – zdradził wczoraj.

Mam nadzieję, że mówił o swojej pobudce. Jeśli po wieczornym meczu już o tej porze pojawia się w klubie, należy współczuć jego współpracownikom…

Sensacyjna porażka Chelsea to największa niespodzianka pierwszej kolejki Ligi Mistrzów. Trudno za taką uznać wygraną Napoli nad Borussią Dortmund, finalistą w poprzednim sezonie, skoro Włochów nazywa się „czarnym koniem” rozgrywek.

Wygląda więc na to, że choć na boisku nie brakuje zagrań i bramek (hat-tricki Messiego i Ronaldo) godnych uwagi, w kilku grupach jest już pozamiatane jeszcze zanim rywalizacja o awans na dobre się nie rozpoczęła. Wystarczy spojrzeć na wyniki Bayernu, PSG, Realu czy Barcelony, gromiących rywali.

Szczególnie przygnębiająca jest dla mnie wygrana Barcelony z Ajaksem – 4:0. Walec przejechał się przecież po drużynie jednego z najsłynniejszych klubów świata, który trzeci raz z rzędu została mistrzem Holandii. To dowodzi, że silni są coraz silniejsi. W maju o srebrny puchar w Lizbonie prawdopodobnie znów powalczą kandydaci z dość wąskiego grona. Na niespodzianki lepiej się nie nastawiać.

Jeszcze na koniec słowo o naszym orzełku, którego wczoraj wywołałem do tablicy. Obrońca Napoli Igor Łasicki na razie zwycięski. W rozgrywkach młodzieżowej Ligi Mistrzów jego drużyna pokonała Borussię 1:0. Trup padał gęsto, więc rywale kończyli mecz w dziewięcioosobowych składach. Dlatego najjaśniejszą postacią był sędzia, który pokazał aż szesnaście żółtych kartek (trzy podwójne) i jedną czerwoną. W tym gronie znalazł się i Łasicki. Na szczęście na minutę przed końcem zobaczył tylko żółtą.

▬ ▬ ● ▬