Paradoksów się nazbierało...

Fot. Trafnie.eu

W środę poznaliśmy drugiego finalistę Pucharu Polski. To naprawdę ciekawe rozgrywki, jeśli ktoś bez uprzedzeń potrafi się im przyjrzeć z odpowiedniej strony.

W drugim półfinale Cracovia przegrała w Krakowie z Rakowem Częstochowa 1:2. To był pojedynek trenera, którego nikt nie chce zwolnić, z tym, którego wielu miałoby ochotę zatrudniać. Pierwszy, Michał Probierz podał się w styczniu do dymisji, ale ta nie została przyjęta przez prezesa Janusza Filipiaka. Prawdziwy ewenement w polskiej piłce, choć trenera Cracovii chętniej zwalniają media.

Przed środowym meczem, też pojawiły się informacje, że „gra o posadę”. Zostały jednak zdementowane. A ponieważ, według jednej z teorii dziennikarskich, należy wierzyć tylko w informacje zdementowane właśnie, więc niczego nie przesądzam. Ale mam nadzieję, że po tej porażce prezesowi się głowa nie rozgrzeje. Swój finał, zwycięski, przeżył przed rokiem, gdy Cracovia pokonała po naprawdę pasjonującym meczu i dogrywce Lechię Gdańsk.

Teraz szansę na sukces dostał trener, którego wielu chciałoby zatrudnić. Marek Papszun ma ostatnio dobry okres. Nawet bardzo dobry, bo przypomnę, że jego nazwisko, było wymieniane wśród kandydatów na trenera reprezentacji Polski. Proponujący go śmiałkowie nie zważali zupełnie na totalny brak międzynarodowego doświadczenia w CV, które moim zdaniem taki kandydat powinien posiadać. Ale w polskiej piłce wiele warunków powinno być spełnionych, a nie jest.

Dlatego prowadzony przez Papszuna Raków nie miał prawa drugi sezon grać w Ekstraklasie, pamiętam jak go straszono karną degradacją z powodów licencyjnych, a gra w najlepsze. Można nawet przekornie powiedzieć, że narodziła się nowa świecka tradycja (reżyser Bareja byłby szczęśliwy!) - nie masz stadionu, masz szanse na sukces!

Przed kilkoma laty Sandecja Nowy Sącz wywalczyła awans do Ekstraklasy, ale jej kibice nie powąchali tych rozgrywek na własnym stadionie. Wszystkie mecze, teoretycznie u siebie, drużyna grała na wyjazdach, w Niecieczy.

Następny Raków, który stał się rewelacją rozgrywek, teoretycznie nie mając prawa w nich uczestniczyć. Zamiast w Częstochowie gra mecze w Bełchatowie. Jest już krok od europejskich pucharów. Jeśli zapewni sobie w nich udział, ciekawe, gdzie będzie występował. Co prawda lada chwila ma zostać oddany do użytku jego obiekt, wyglądający trochę skromnie, jako budowla tymczasowo zapewniająca możliwość rozgrywania meczów ligowych w Częstochowie. I co? Nowe rozgrywki, nowa tułaczka?

Paradoksem jest też awans do finału Arki Gdynia. Paradoks podwójny, bo to jej trzeci finał w ciągu pięciu lat, czyli w okresie, w którym najpierw się rozpaczliwie broniła przed spadkiem, a potem zdążyła zlecieć z ligi. I jest to okres jej największych... sukcesów, co brzmi śmiesznie biorą pod uwagę wspomniany spadek, ale takie są fakty. Od 2017 roku zdobyty Puchar Polski, dwa Superpuchary plus jeszcze dwa awanse do finału, ten drugi przed tygodniem. A wcześniej tylko jeden zdobyty puchar w 1979 roku.

I wbrew pozorom jej tegoroczny awans, jako drużyny z drugiej ligi, zwanej pierwszą, nie stanowi niczego szczególnego w historii Pucharu Polski. Niech każdy sobie poszpera i sam się przekona, że takich przypadków było więcej. Raków też bił się już kiedyś o ten puchar. W finale w 1967 roku pokonała go Wisła Kraków, ale dopiero po dogrywce. A występował wtedy w trzeciej lidze!

W niedzielę 2 maja, od kilku lat tradycyjnie w Dniu Flagi Rzeczypospolitej Polskiej, powalczą o Puchar Polski Arka i Raków. Znów w Lublinie, bo Stadion Narodowy, na którym obecnie jest koronawirusowy szpital, piłkarzy przyjąć nie może. Odkąd zaczął przyjmować w 2014 roku finały nabrały renomy. Choć przed rokiem, na ten rozegrany w Lublinie, tylko przy częściowo zajętych z powodu obostrzeń trybunach, nie można powiedzieć złego słowa.

Dlatego czekam na kolejny. Rozgrywki Pucharu Polski stały się w ostatnich latach naprawdę atrakcyjne. To jeden z wymiernych sukcesów kadencji obecnego prezesa PZPN, w porównaniu z wieloma raczej wyimaginowanymi…

▬ ▬ ● ▬