Parodia i emocje

Fot. Trafnie.eu

Jeden z najważniejszych meczów w sezonie w polskiej piłce został totalnie olany przez obu trenerów. Na szczęście w drugim emocji było nawet ponad miarę. 

W tym tygodniu nie przewidziano terminów na mecze reprezentacji, ani rozgrywek UEFA. Dlatego w kilku krajach zaplanowano spotkania w krajowych pucharach. We Włoszech, Francji, Niemczech i Anglii w środę były wielkie emocje. Sportowe wiadomości w lokalnych telewizjach rozpoczynały się od pokazania zdobywanych w nich bramek.

W Polsce też, tylko w przypadku meczu półfinałowego Legii z Podbeskidziem emocje skończyły się jeszcze zanim się zaczął. Uściślijmy - rewanżowego meczu, bo to kluczowa informacja dla zrozumienia swoistego fenomenu. Niby jeden z najważniejszych momentów sezonu, a oba zespoły w rezerwowych składach. Po prostu parodia rozgrywek...

W tym samym czasie w Anglii podniecenie po awansie Liverpoolu do półfinału FA Cup, co tam oznacza hasło - „Wembley”. Na słynnym stadionie na przedmieściach Londynu od kilku lat rozgrywane są oba mecze decydujące o miejscu w finale. I oba są prawdziwym wydarzeniem.

U nas trener Podbeskidzia narzekał na dwa półfinały pucharu, wolałby jeden. W pierwszym jego drużyna została rozjechana przez Legię 4:1, więc rewanż potraktował jak sparing, wysyłając do boju zmienników. Ale żartowniś jeszcze tuż przed jego rozpoczęciem twierdził, że w piłce trzeba wierzyć do końca w szansę na awans. Dla niego chyba tylko na awans do grupy mistrzowskiej w Ekstraklasie, skoro olał puchar, koncentrując się na lidze.

Trener Legii Henning Berg oczywiście też musiał rotować składem. To wielki specjalista w tej dziedzinie. Przypomnę, że na otwarcie sezonu oddał praktycznie walkowerem Superpuchar Polski wystawiając rezerwy. Potrzebował przecież oszczędzać zawodników na eliminacje do Ligi Mistrzów z półamatorami z Irlandii!

Całe szczęście, że Legia odpadła już z Ligi Europejskiej, bo pewnie drugiego maja w finale Pucharu Polski Berg też mógłby wystawić rezerwy. Przecież w następnym tygodniu jest termin pierwszego półfinału rozgrywek UEFA...

A jeszcze większe szczęście, że w Pucharze Polski tak wysoko dotarli Błękitni Stargard Szczeciński. Drużyna z drugiej ligi, czyli w praktyce trzeciej, przegrała walkę o awans do finału dopiero w dogrywce z wiceliderem Ekstraklasy – Lechem Poznań. Dzięki temu zamiast kolejnej parodii, było chociaż się czym emocjonować.

W pierwszym półfinale Błękitni ograli Lecha 3:1. W rewanżu przegrywali tyle samo po dziewięćdziesięciu minutach. Najpierw świetna akcja gości i niespodziewane prowadzenie, później czerwona kartka dla jednego z ich zawodników i przez godzinę rozpaczliwie się bronili. Rożnica umiejętności widoczna aż nadto. To była wyłącznie wybijanka. Oczywiście poparta ogromną ambicją i wsparciem przyjezdnych kibiców (trzy tysiące [!] - wyjazdowy rekord w historii klubu), ale ciągle wybijanka. W dogrywce Lech wykonał egzekucję zdobywając dwie dalsze bramki i wygrał 5:1.

Życzyłem Błękitnym awansu do finału. Zrobiliby numer nawet nie roku, ale całej dekady w polskiej piłce. Jednak gdy zobaczyłem jak grają na tle Lecha, zacząłem się zastanawiać jak by wypadli w kalifikacjach do Ligi Europejskiej? Pewnie nie za mocno. Tylko co w ostatnich latach w tych rozgrywkach pokazał Lech? Może więc mimo wszystko szkoda, że nie będzie okazji emocjonować się zaciętym pojedynkiem Błękitnych z drużyną z San Marino czy Andory...

▬ ▬ ● ▬